niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 4 - Nowe życie

Nie było mnie trochę i za to przepraszam, ale szkoła. Nie było tych dwóch głupich komentarz, ale trudno. Macie rozdział 4, a na piąty nie mam pomysłu, więc trochę się zejdzie za nim go napiszę. A teraz możecie czytać...
....

Wiesz co w życiu jest najpiękniejsze?
To, że masz szansę na nowe jutro.

- Gryffinindor! - ulżyło mi. Łzy, które chciały napływać do oczu, gdy usłyszałam "Slytherin", zniknęły. Czułam się wolna i szczęśliwa. Jestem odważna. Jestem w domu lwa. Zaczynam nowe życie. Jestem czarodziejką. Czarodziejką z mocą sekretną. Usiadłam przy stole Gryfonów. Luke wskazał miejsce dla mnie. Pomiędzy Luną, a nim. Zajęłam je, a potem spojrzałam na moją siostrę, która właśnie miała tiarę na głowie.
- Gryffindor! - najszczęśliwszy dzień mojego życia. Ja i siostra w jednym domu! I już mam znajomych. Lunę i Luka, a jego kolega też jest z nami i uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Siostra zajęła miejsce naprzeciwko mnie, a obok kolegi Luka. Jest też miejsce dla Ginny, mam nadzieję, że też będzie tu. W domu lwa. W moim nowym domu. 
- Miałem nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy, a tu nawet jesteśmy w jednym domu w Hogwarcie. - szepnął do mnie Luke. Chyba się z tego cieszył. Ja też. 
- Najwidoczniej jesteśmy do siebie bardziej podobni niż myśleliśmy. - szepnęłam, a on się uśmiechną. Głośniej dodałam: - To, moja siostra Ami i moja przyjaciółka, Luna. Dziewczyny to Luke.
- A to mój najlepszy przyjaciel Percy. Percy, to jest Alicja. - jego przyjaciel miał ciemne, rozczochrane włosy i niebieskie jak ocean oczy. Uśmiechał się do nas. Nie miałam czasu się dłużej zastanawiać, ponieważ profesor McGonagall wyczytała:
- Wesley Ginny! - moja przyjaciółka podeszła do stołka pewnym krokiem. Wiedziałam, że się boi. W końcu cała jej rodzina to Gryfoni. Stresowałam się razem z nią. Podniosła tiarę. Usiadła na stołku i założyła ją sobie na głowę. Mocno trzymałam za nią kciuki. Tiara się rozwarła i wykrzyknęła:
- Gryffindor!!! - krzyczałam ze szczęścia razem z innymi. Ginny z uśmiechem na ustach siadła pomiędzy Percym, a Mer. Tym samy siedziała na przeciwko mnie. Chłopaki jej się przedstawili. Ginny była ostatnia, więc profesorka wyniosła rzeczy, a gdy już zasiadła na swoim miejscu. Dyrektor przemówił.
- Witajcie drodzy uczniowie. Wiem, że jesteście głodni, więc powiem tylko, że na drzwiach gabinetu pana Filcha wisi lista nowych zakazów. - sala jęknęła. - I prosił mnie, żebym przypomniał o zakazie używania czarów na korytarzu i między lekcjami. Chcę też przedstawić wam nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, profesora Lockharta. Wcinajcie! - i w magiczny sposób na stołach pojawiło się jedzenie. Wszyscy się na nie rzucili. Zajadałam się tymi przepysznymi daniami. Nawet mama tak nie gotowała. Pyszne. Ami jęknęła, bo spróbowała kurczaka, który był najlepszy. Po kolacji dyrektor powiedział jeszcze kilka słów. Po czym starsi uczniowie, zwani prefektami, zabierali uczniów z pierwszych klas i prowadzili w różne miejsca. My zatrzymaliśmy się pod portretem jakiejś grubej kobiety. 
- To jest Gruba Dama. Trzeba jej podać hasło. Teraz brzmi ono porzeczki. - portret odskoczył w bok, a my weszliśmy do pokoju był to ogromny pokój z dużym kominkiem i mnóstwem foteli. Wszystko w kolorach czerwonym i żółtym. - Dziewczyny na prawo. Chłopcy na lewo. Idziecie na pierwsze piętro. - Razem z Ginny, Luną i Ami poszłyśmy do wskazanego miejsca.  Otworzyłam drzwi. Naszym oczom ukazał się piękny, duży pokój w kolorze czerwonym. Starły w nim cztery łóżka. Miały czerwone kotary i złote narzuty. Było też dwoje drzwi, których wcześniej nie zauważyłam. Ginny otworzyła jedne, a ja drugie. Luna w tym czasie zajęła łóżko, jedyne które nie było przy oknie. Gdy się wchodziło i szło jakieś 5 metrów "korytarzykiem", były dwa łóżka, jedno zajęła Luna, a drugie Ami. Ginny otworzyła drzwi. Były do łazienki.
- Patrzcie jaka wypasiona! I taka wielka. - krzyknęła Ginny. Łazienka była około o połowę mniejsza niż nasz pokój. Była w niej wanna, kabina prysznicowa, zlew, szafki naścienne, sedes, pralka i blaty na kosmetyki. 
- Wspaniale... - mruknęłam. Otworzyłam drugie drzwi. - Tu jest szafa i są tu nasze kufry. - w pomieszczeniu o wielkości łazienki, stały cztery szafy. Były ogromne. Dwie złote z czerwonymi dodatkami i dwie czerwone ze złotymi dodatkami. Na złotej było moje imię: Alicja. Na drugiej złotej imię: Ginny. Czerwone należały do Ami i Luny. 
- Jakie ogromne! - zauważyła Mer - Idę pierwsza się myć. - wyciągnęła potrzebne rzeczy i zniknęła w drzwiach łazienki. Ja wypuściłam swoją sowę na dwór i zaczęłam wkładać rzeczy do mojej szafy. Miałam jeszcze mnóstwo miejsca. Włożyłam też w wolne miejsce kufer. Nie spostrzegłam się, a już Ginny wyszła z łazienki.
- Li, łazienka jest wolna. - wzięłam koszulę nocną i kosmetyczkę. Dziewczyny jeszcze rozpakowywały swoje rzeczy. Zamknęłam drzwi na klucz. Ufałam dziewczynom, ale zrobiłam to z przyzwyczajenia, bo Will zawsze otwierał mi drzwi łazienki. Odłożyłam swoje rzeczy na ostatnią wolną półkę. Weszłam do kabiny prysznicowej. Strumień zimnej wody mnie orzeźwił. Po prysznicu, umyłam zęby i włosy. Gdy wyszłam musiało być już późno, ponieważ dziewczyny już spały. Bynajmniej miały zasłonięte zasłony. Ja zdjęłam narzutę, zasłoniłam kotary i położyłam. Od razu zasnęłam

Biegnę. Biegnę szybko przez las. Ciemny las. Coś mnie goni. Nie obracam się. Biegnę szybciej. Bolą mnie nogi. Nie jestem sama... ktoś jest ze mną. Dziewczyna, chłopak, nie wiem. Słyszę jak upada. Nie odwracam się. Słyszę krzyk. Zatrzymuję się. Odwracam i...

I jest rano. Obudziłam się. Godzina szósta. Poszłam wziąć poranny prysznic, a potem się ubrałam. Siadanie jest za półtorej godziny. Może poczytam książkę. Wzięłam do ręki "Rywalki" i zagłębiłam się w lekturze. Dziewczyny po kolei wstawały. A gdy wszystkie byłyśmy gotowe zeszłyśmy na śniadanie. Sklepienie wielkiej sali było jasnoniebieskie. Zasiadłam obok Luka i Ginny. Na przeciwko nas siedzieli Luna, Mer i Percy. Zrobiłam sobie kanapkę z dżemem. Gdy piłam kakao do sali wleciał potok sów, ale mojej wśród nich nie było. Żadne z nas nic nie dostało. 
- Co mamy pierwsze? - zapytał Percy, gdy wstaliśmy od stołu
- Zaczekaj. Zaraz sprawdzę. - spojrzałam na kartkę:

Śniadanie 
Transmutacja z Krukonami
Historia Magii
Drugie śniadanie
Zielarstwo z Puchonami
Latanie ze Ślizgonami
Czas wolny
Obiad

Wyrecytowałam cały plan. W środę nie będą nas przemęczać. Inni też tak stwierdzili. Wróciłam na górę po książki i z powrotem z siódmego piętra na trzecie. Nachodzę się mając pokój wspólny na siódmym piętrze! Wróciłam pod salę i prawie zaraz zadzwonił dzwonek. Drzwi do sali transmutacji otworzyły się i stanęła w nich ta sama nauczycielka, co wczoraj wyczytywała listę.
    - Wchodźcie. - rzuciła krótko. Siadłam razem z Ginny w ostatniej ławce w trzecim czwartym rzędzie od drzwi. Miałam miejsce przy oknie. Rzędy miały po 6 ławek. Gryfonów było dziesięciu: Ja, Ami, Luna, Ginny, Luke, Percy, Martin i Mark Parker (bliźniacy - autorka), Peter Singler i Simon Smith. Krukonów było dwunastu: Max Foster, Victor Martinez i Dan Simper, bo reszty chłopaków nie znałam, a dziewczyny to Eliza, Mandy, Annie, Joan, Mary i Lucy Fox. Jedyne nazwisko jakie poznałam u dziewczyn to Fox, Lucy Fox. Jedna ławka była wolna. Ta najbliżej profesorki.
   - Dzień dobry. Jestem profesor McGonagall. Na moich lekcjach będę wymagała od was szczerości, pilności, pracowitości i systematyczności. Transmutacja to przedmiot, w którym ważna jest praktyka. Lecz na dzisiejszej lekcji, będzie tylko teoria. Otwórzcie książki na stronie 154. - machnęła różdżką i strona pokazała się na tablicy. Cała lekcja składała się z teorii. Potem, niestety było jeszcze gorzej. Historia magii była nauczana przez ducha nauczyciela, profesora Binnsa. Mówił on w tak nudny sposób, że cała moja uwaga skoncentrowana była na lekcji latania, która odbywała się za oknem. Gdy wreszcie uwolnij nas dzwonek. Jako pierwsza znalazłam się w Wielkiej sali. Nie miałam ochoty czegoś zjeść, więc tylko wypiłam herbatę i słuchałam rozmowy przyjaciół.
- Profesor McGonagall jest sroga. Wolę z nią nie zadzierać. - powiedziała moja siostra. Tym razem siedziała koło mnie, a obok niej Luna. Naprzeciwko nas Percy, Luke i Ginny
- Ten cały Binns to jakaś masakra. Taki nudny. - wyraził się Percy
- I nawalił tyle pracy domowej. - poskarżyła się Luna
- Ron mówił, że najgorszy jest od eliksirów, Snape. - tłumaczyła Ginny - Dogryza, daje dużo do odrobienia i jest wredny na lekcjach. - tylko ja i Luke nie uczestniczyliśmy w tej wymianie zdań. Wstałam od stołu i ruszyłam w stronę drzwi. - Gdzie idziesz?
- Do pokoju. Odniosę książki. Dołączę do was przed lekcją.  - to nie była prawda. Chcę napisać list do mamy. Musimy sobie coś wyjaśnić Pogoda była piękna. Idealna do dzisiejszej lekcji latania. Powoli doszłam do sowiarnii. Zawołałam swoją sowę. Od razu przyleciała. Wyjęłam z torby kawałek pergaminu i pióro. Słowa same pisały się na papierze. 


Droga, kochana mamo
Piszę do ciebie z Hogwartu. Ja i Ami jesteśmy w Gryffindorze. Mamy już przyjaciół. Czujemy się dobrze. Muszę przejść do rzeczy, bo nie mam dużo czasu. Chcę wiedzieć, dlaczego nie powiedziałaś nam wcześniej, że jesteśmy czarownicami. Ze względu na tatę, który jest mugolem? Czy Pam* i Will** też są czarodziejami? I jeszcze jedno. Dlaczego tiara przydziału mówiła do mnie: Alicja Prior? Ta Alicja Prior i chciała mi powiedzieć w jakim domu był tata, ale on jest mugolem. Nic mi nie wytłumaczyła. Zaraz mam lekcje.
Pozdrawiam i kocham Ciebie, tatę i Willa
Alicja 

Zwinęłam list i przywiązałam do nóżki sowy. Wyszłam z sowiarnii. Spojrzałam na wielki zegar zawieszony na ścianie o zewnątrz. Mam dziesięć minut! Pędem rzuciłam się w stronę szklarni, które były wskazane przez drogowskazy. Biegłam najszybciej jak mogłam. Udało się! Byłam przed nauczycielką.
- Gdzie byłaś? - zapytała Mer. Na szczęście nie musiałam odpowiadać na pytanie, ponieważ profesorka przyszła. 
   - Wchodźcie dzieci i zajmijcie miejsce. - powiedziała. Posłusznie stanęłam przy stoliku. Razem z Lukiem i Percym. - Dzień dobry. Jestem profesor Sprout. Na lekcji zielarstwa będziemy przesadzać różne rośliny itp. Ale na początku musimy się nauczyć teorii. To samo co na transmujtacji. Tylko teoria przez całą lekcję. Potem udaliśmy się na stadion Quidditha. Pogoda piękna. 
   - Dzień dobry! Jestem pani Hooch. Moje lekcję są tylko praktyczne! Nauczę was dziś wsiadania na miotłę, ale latać jeszcze nie będziemy. Najpierw musieliśmy przywołać miotłę. Udało mi się za pierwszym razem. Ale za nim wszyscy to zrobili trochę potrwało. Później wsiadaliśmy na miotły i osfajaliśmy się z nimi. Było mi na mojej dobrze. - teraz możecie polecieć kilka cm nad ziemią! Nie wszystkim musi się to udać. Wsiadłam na miotłę i odepchnęłam się lekko. Szybowałam pół metra nad ziemią. To cudowne! Udało się tylko mi i paru osobą. A ja dopiero dzisiaj pierwszy raz próbowałam. Jeszcze parę dni temu nie wiedziałam, że magia istnieje. Niestety, ta cudowna lekcja szybko minęła. Poszłam odnieść miotłę.
- Byłaś świetna. - szepnęła nauczycielka, gdy koło niej przechodziłam.

* - starsza siostra Ami i Ali
** -  no kto to?
..........................................
Najdłuższy rozdział jaki napisałam...
Mam nadzieję, że docenicie moją prace komentarzami
Alicja


4 komentarze: