Alicja
Patrzę na to ile poświęciłam.
Nie warto...
Patrzę na to co zrobiłam.
Nie warto...
Patrzę na to co mi pozostało.
Nic...
America
Wciąż widzę trupy, które po sobie zostawiłam...
Wciąż patrzę na trupy, które kiedyś znałam...
Wciąż widzę trupy, ofiary wojny. Trupy, których nawet nie znałam...
Alicja
Mój ojciec jest martwy
Mój ojczym jest martwy
Moja matka jest martwa
Mój brat jest martwy
Kto mi pozostał?
Morderczyni
America
Zabiłam mojego ojca
Zabiłam moją dobrą stronę
Zabiję jeszcze wiele
A jednak żyję
Alicja
Mam dwójkę dzieci
Mam męża
Mam nowe imię
Angelica
A życie wciąż stare...
America
Mam dzieci
Mam męża
Mam mój własny sklep
Ale zgubiłam gdzieś siebie
KONIEC
"Czarodziejka z sekretną mocą" - Alicja Sims
niedziela, 25 października 2015
czwartek, 24 września 2015
Rozdział piąty - Karton pełen zgrozy
Rozdział piąty
*Alicja*
Spałam. Czas przeszły. Ale coś mnie obudziło. Czułam, że coś szepcze mi do ucha. Otworzyłam oczy i ujrzałam... patronusa? Tak to on. Ogromny, czarny pies szepcze mi coś do ucha.
- Chodź ze mną. Chodź. - Zdrowy rozsądek każe mi krzyczeć. Budzić dziewczyny. A ciekawość rozkazuje iść. Słucham tego drugiego głosu. Jestem w koszuli nocnej, więc łapię jakąś kurtkę i idę. Idę za wielkim czarnym psem, który prowadzi mnie jakimiś zakamarkami magicznej szkoły. To normalne, prawda? Nie wiem kiedy, ale znalazłam się na dworze. I widzę pędzącą ku mnie dziewczynę w długiej balowej sukni. Dopiero gdy jest bliżej ją rozpoznaje. Moja siostra. Zapłakana biegnie w moją stronę. Zatrzymuje się przy mnie i mówi ledwo zrozumiale.
- Oszukiwaliśmy cię. - Zamurowało mnie w tym oto momencie. Chcę zadawać pytania, ale ona już na nie odpowiada. - Wcale nie jesteś wcześniakiem. Mam mi powiedziała po tej akcji ze Snape'em. Przed moimi narodzinami mój tata wyjechał w delegację. Urodziłam się w domu, kiedy go nie było. Moja prawdziwa data urodzenia to 15 września. Ale matka oszukała ojca, że urodziłam się na początku stycznia, ponieważ wiedział już wtedy, że pojawisz się ty. Nie wiem jak jej się to udało, ale to nie jest ważne. Ali, ja... zabiłam człowieka. - Myślałam, że się przesłyszałam.
- Co? - Wydukałam. W jej oczach stanęły łzy. - Jak? Kiedy?
- To była jedna z pierwszych moich pełni. - Ledwo powstrzymała łzy. - On zranił się w nogę. Wyczułam go i zabiłam. Zagryzłam go na śmierć. Luke próbował go odciągnąć, ale na próżno. Już był martwy. - Przytuliłam siostrę i spojrzałam na nią. Dręczyło mnie jeszcze jedno pytanie.
- Dlaczego nagle postanowiłaś mi o tym powiedzieć. - Przeniosła spojrzenie na mnie.
- Bo inaczej ktoś by zginął. - Te słowa wbiły mnie w ziemię, ale zachowałam czyste myśli.
- Opowiesz mi o tym w drodze. Na razie chodźmy spać. Już późno.
Kiedy obudziłam się rano coś mi nie grało. Na moim łóżku leżała wielka paczka zaadresowana do mnie. Otworzyłam ją z czystej ciekawości. Nie powinnam tego robić. W całej paczce było mnóstwo listów gończych. Ze zdjęciem mojej siostry. Zamordowała mugola - Głosił napis. Zdenerwowana wzięłam pudło w jedną rękę, a drugą rozsunęłam kotary. I się przestraszyłam. Obok mojego łóżka stał ten patronus-pies. Zacisnęłam zęby ze złości, kiedy pies wyleciał przez otwarte okno. Zamknęłam je, założyłam buty oraz narzuciłam na siebie płaszcz i wyszłam z dormitorium. W Pokoju Wspólnym spojrzałam na zegar. Piąta rano... Przynajmniej nikt mnie nie zobaczy. Wywlekłam się na błonia szkoły i tam rzuciłam karton. Wyjęłam z kieszeni płaszcza wcześniej włożoną tam różdżkę.
- Inciendio. - Wyszeptałam, a z końca różdżki wystrzelił mały płomień. Schyliłam się i podłożyłam ogień na ten prezent. I patrzyłam jak płonie. Czekałam aż spali się na proch, żeby później zgasić ogień. Gdyby się rozprzestrzenił mógłby mieć poważne konsekwencje. - Aguamenti. - Wyszeptałam, a z różdżki wystrzelił strumień wody. Zgasił moje małe ognisko i wróciłam do dormitorium. Nie zdawałam sobie sprawy, że spędziłam tam godzinę. Stwierdziłam, że już nie zasnę, więc zabrałam swoje ubrania i wpadłam do łazienki. Zimny prysznic świetnie mnie orzeźwił. Wysuszyłam zaklęciem włosy i umyłam zęby. Dziewczyny, które już wstały, uświadomiły mi, że dzisiejszy dzień jest wolny od nauki. Pierwszy września wypadł w piątek. Stwierdziłam relaksować się sobotą.Wyszłam na śniadanie. Jak ja uwielbiam to jedzenie. W Kotlinie robiłam sobie sama śniadanie i nie było tak dobre jak to. To przypomniało mi o tym, że nie miałam żadnych wieści od mamy. Postanowiłam każdą siłą złapać się pozytywnej myśli. Na pewno nic jej nie jest i pewnie chce, żeby jej nie dorwali. Na pewno. Snape na pewno coś z tym zrobi. Przecież ją lubi, może nie kocha, ale lubi. A Will nadal o niczym nie wie. Muszę go o tym powiadomić jak najszybciej. Doskonale wiem, że taka "ochrona" może zranić najbardziej.
America dopadła mnie, kiedy wracałam z obiadu. Była roztrzęsiona. Zapewne i ona dostała mały prezencik. Ruda złapała mnie za nadgarstek i bez słowa pociągnęła mnie ze sobą. Zaprowadziła mnie do lochów. Wypowiedziała hasło i weszłyśmy do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
- O tej porze nie powinno tu być nikogo. - Powiedziała, a ja kiwnęłam głową. - Słuchaj, bo to ważne. On nie dał mi spokoju. Ten wąż... - Postanowiłam ją uświadomić, że wiem.
- Przyniósł ci pudło z listami gończymi z twoim zdjęciem. - Powiedziałam na jednym wdechu, a ona posłała mi zdziwione spojrzenie.
- Tak, ale skąd wiesz? - Czekała się dłuższa rozmowa.
- Też takie dostałam, ale mi przyniósł mi je pies. - Aż otworzyła usta ze zdziwienia. Postanowiłam tłumaczyć jej dalej. - Obudziłam się z samego rana i wszystko spaliłam. Gdzie twoje pudło? - Ruda zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Muszę przyznać, że dormitoria Gryfonów jest ładniejsze.
- To się tak łatwo nie skończy. - Powiedziała nagle moja siostra, wyjmując karton pełen listów gończych. Zmarszczyłam brwi i zapytałam o co jej chodzi. - Tak było napisane na kartonie. Możemy to spalić, ale i tak wszystko do nas wróci.
- Więc trzeba poszukać wskazówek. - Powiedziałam tajemniczo. - Spalimy to. - Wskazałam na trzymany w jej rękach karton. - I pójdziemy w to miejsce gdzie widziałaś tą kobietę. - Dziewczyna się zgodziła i pół godziny później szukałyśmy jakiś wskazówek w miejscu, w którym podobno America spotkała tego "ktosia". Ale znalazłyśmy tylko jedną. Napis wyryty w ziemi.
- Co to znaczy? - Zapytałam, nie rozumiejąc za wiele. Moja siostra się uśmiechnęła.
- Chcemy odpowiedzi. Szukajmy w Warszawie. Stolicy Polski.
America dopadła mnie, kiedy wracałam z obiadu. Była roztrzęsiona. Zapewne i ona dostała mały prezencik. Ruda złapała mnie za nadgarstek i bez słowa pociągnęła mnie ze sobą. Zaprowadziła mnie do lochów. Wypowiedziała hasło i weszłyśmy do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
- O tej porze nie powinno tu być nikogo. - Powiedziała, a ja kiwnęłam głową. - Słuchaj, bo to ważne. On nie dał mi spokoju. Ten wąż... - Postanowiłam ją uświadomić, że wiem.
- Przyniósł ci pudło z listami gończymi z twoim zdjęciem. - Powiedziałam na jednym wdechu, a ona posłała mi zdziwione spojrzenie.
- Tak, ale skąd wiesz? - Czekała się dłuższa rozmowa.
- Też takie dostałam, ale mi przyniósł mi je pies. - Aż otworzyła usta ze zdziwienia. Postanowiłam tłumaczyć jej dalej. - Obudziłam się z samego rana i wszystko spaliłam. Gdzie twoje pudło? - Ruda zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Muszę przyznać, że dormitoria Gryfonów jest ładniejsze.
- To się tak łatwo nie skończy. - Powiedziała nagle moja siostra, wyjmując karton pełen listów gończych. Zmarszczyłam brwi i zapytałam o co jej chodzi. - Tak było napisane na kartonie. Możemy to spalić, ale i tak wszystko do nas wróci.
- Więc trzeba poszukać wskazówek. - Powiedziałam tajemniczo. - Spalimy to. - Wskazałam na trzymany w jej rękach karton. - I pójdziemy w to miejsce gdzie widziałaś tą kobietę. - Dziewczyna się zgodziła i pół godziny później szukałyśmy jakiś wskazówek w miejscu, w którym podobno America spotkała tego "ktosia". Ale znalazłyśmy tylko jedną. Napis wyryty w ziemi.
Szukaj, a znajdziesz mnie!
W Warszawie? Może. Czemu nie. Znajdziesz mnie!
W Warszawie? Może. Czemu nie. Znajdziesz mnie!
- Co to znaczy? - Zapytałam, nie rozumiejąc za wiele. Moja siostra się uśmiechnęła.
- Chcemy odpowiedzi. Szukajmy w Warszawie. Stolicy Polski.
czwartek, 17 września 2015
Rozdział czwarty - Powiedz, bo ktoś zginie
Rozdział czwarty
*America*
- Gryffindor! - Wykrzyknęła tiara, a mieszkańcy tego domu podskoczyli z radości.
- Jak dobrze, nie będę musiała się nim przejmować. - Odpowiedziałam z ulgą, ale to nie była prawda. Kocham mojego brata i nie zamierzam go zignorować tylko ze względu na przydział.
- Musimy się zająć pierwszoroczniakami. - Przypomniała nam Pansy. Więc wstaliśmy od stołu. Ja, Tim, Draco oraz moja przyjaciółka ruszyliśmy do dzieci. Wszyscy spojrzeli na mnie. Wywróciłam oczami, ale zaczęłam się drzeć.
- Pierwszoroczni Ślizgoni! Tutaj! - Mój głos obijał się o uszy nowych uczniów, którzy ustawili się w grupce przed mną. - Idziemy! - Zawołałam. Szczerze mnie nie obchodziło czy ktoś nie zdążył dojść. Kątem oka zauważyłam, że takie osoby łapał Tim i prowadził za Parkinson. Za moją grupą szedł, więc Malfoy. Okay. Doprowadziliśmy ich do Pokoju Wspólnego. Wytłumaczyliśmy wszystko i zmęczeni opadliśmy na fotele. Nagle pojawił się Nott.
- Dzisiaj jest impreza. - Oznajmił na wstępie. - Klasy od piątej w górę mają wstęp. Pójdziesz ze mną, Mer. - Zwrócił się do mnie. Uśmiechnęłam się zaskoczona i wskazała na siebie. - Tak, ty.
- Z przyjemnością. - Odpowiedziałam szczęśliwa.
- Widzimy się tu o dwudziestej. Trzeba być ładnie ubranym.
Założyłam długą niebieską sukienkę, która świetnie wyglądała z moimi rudym warkoczem. Na sobie miałam także czarne szpilki. Nagle drzwi się otworzyły, a ja szybko obróciłam się w stronę osoby, która przyszła. Pansy zagwizdała cicho. Sama miała na sobie śliczną czerwoną sukienkę, a włosy zaplecione w wysoki kok. Bardzo skomplikowanie wiązany. Parkinson mogłaby zostać fryzjerką.
- Pięknie wyglądasz. Zostaniesz królową męskich serc. - Powiedziała stając obok mnie i lustrując mnie uważnym wzrokiem. Zachichotałam słysząc jej słowa. Poprowadziłam ją do lustra.
- Ja może w liczbie mnogiej, ale Draco na pewno zauważy cię pośród innych. - Powiedziałam i wywołam na jej twarzy uśmiech. - Idziemy? - Kiwnęła głową. Takie już są zasady. Jeśli przyjaciółka cię chwali należy odpowiedzieć coś równie miłego. Zaczęłyśmy wolno schodzić po schodach. Muzyka grała z zaczarowanych instrumentów. Nasze meble zostały posunięte pod ścianę, żeby zrobić nam więcej miejsca. Nagle głowy innych mieszkańców naszego domu zaczęły się obracać w naszą stronę. Szatynka złapała mnie za rękę i z dumnie podniesionymi głowami zaczęłyśmy iść w stronę parkietu. Teodor i Draco. Ten pierwszy zagwizdał cicho, a drugi się uśmiechnął szeroko. Pokonałyśmy ostatni schodek i już byłyśmy na ziemi.
- Ma belle*. Mogę prosić? - Zapytał Nott ze słodkim uśmiechem. TYM uśmiechem. Specjalnym, który przyciąga dziewczyny jak magnes. Czy ja nie jestem dziewczyną? Odwzajemniłam uśmiech i chwyciłam za jego wyciągniętą rękę. On położył mi rękę w tali, a drugą złapał moją dłoń i zaczęliśmy wirować. Obok nas pojawili się Pansy i Draco, którzy również tańczyli. I tak poruszaliśmy się w rytm jednej piosenki, i drugiej, i kolejnej, i kolejnej. I przez cały czas w tej samych parach sunęliśmy po parkiecie. I nie przejmowaliśmy się, że bolą nas nogi. Liczyliśmy się tylko my. I nikt nie mógł oderwać od nas wzroku.
- Dobra! Teraz gramy w prawda czy wyzwanie! - Powiedział Draco, a my zgodnie usiedliśmy w kole. Graliśmy ja, Pans, Malfoy, Nott, Rachel McCurlley oraz jej partner, Josh Dellaross. - Chyba wszyscy znamy zasady, co nie? - Kiwnęliśmy głowami, a on kontynuował. - W takim bądź razie, Parkinson. - odpowiedział, a dziewczyna spojrzała na niego.
- Wyzwanie. - Powiedziała ochoczo. Arystokrata uśmiechnął się niebezpiecznie, a oczy mu zalśniły.
- Zdejmuj stanik. - Nie wiem ile udało im się wykraść tej Ognistej, ale zdecydowanie za dużo. Mnie jedna szklanka pobudziła strasznie. On musiał wypić tego o wiele więcej. Ona chyba też wypiła całkiem sporo albo chciała się popisać przed chłopakami, bo uśmiechnęła się szeroko. I zrobiła to. Rozpięła suwak sukienki i zdjęła to co miała zdjąć. I uśmiechnęła się szeroko, kiedy zapinała znów zamek kiecki. Rozejrzała się wkoło, a jej wzrok zatrzymał się na mnie. Uśmiechnęła się szeroko. - Moja droga Ami. Prawda czy wyzwanie? - Zapytała, a ja się wyszczerzyłam zęby.
- Wyzwanie. - Szepnęłam, a ona zarechotała. Szykowałam się na pozbawianie bielizny, ale nie.
- Wejdź do Zakazanego Lasu i przynieś nam jakiś dowód, że tam byłaś. - Wstałam i ruszyłam do wyjścia. Wychodząc rzuciłam tylko przez ramię.
- Okay. - I wyszłam. Szłam cicho, żeby przypadkiem nie spotkać woźnego. Nie było nam dziś dane spotkanie, więc spokojnie wyszłam na dwór. Noc była piękna. Tajemnicza i cicha. I zimna. Gdyby nie to ostatnie, to zostałabym tu dłużej. Rzuciłabym się na trawę czy coś podobnego. Ale z powodu pogody wolałam załatwić to szybko i wrócić do ciepłej szkoły. Było ciemno, a ja zapomniałam różdżki. Idiotka! Uderzyłam twarzą w otwartą dłoń. Nie ważne.
Plątałam się po lesie dobrą godzinę. Zapuściłam się tak, że nie wiedziałam gdzie jestem. Nagle dostrzegłam coś świecącego, co poruszało się w trawie. Zaciekawiona zbliżyłam się do tego. To był wąż. Odskoczyłam przerażona. Ale na szczęście tylko patronus. Spojrzał na mnie, a ja przyjrzałam się jemu. Zasyczał tajemniczo, a w powietrzu uniósł się głos.
- Chodź za mną. - Był to wysoki kobiecy głos. Nie mogłam być wężousta, ponieważ miałam już kiedyś styczność z wężami i nigdy ich nie rozumiałam. Nie wiem czemu, ale postanowiłam za nim iść. Stworzenie, o ile to można nazwać stworzeniem, prowadziło mnie po największych chaszczach tego lasu. I w pewnym momencie się zatrzymaliśmy. Bo byliśmy na polanie. O tak. Tej samej polanie. Tej, dokładnie w tym miejscu gdzie dowiedziałam się straszliwej prawdy. Że ON jest Śmierciożercą. Że oszukuje moją siostrę. A ona mu ufa. Jest w niebezpieczeństwie.
- Dobrze, że zrozumiałaś wiadomość. - Podskoczyłam na dźwięk tego głos. Gad popełzał do swojej pani. To jej głosem mówił. Odważyłam się na nią spojrzeć. I się przeraziłam. Była garbata i niska. Patrzyła na mnie złym wzrokiem. Wyprostowałam się, a ona przysunęła się bliżej. - Moje drogie dziecko. - Nie nazywaj mnie tak. Powiedziałam, ale tylko w myślach. - Powiedz prawdę! - Powiedziała skrzekliwym, karcącym głosem. Jak rodzic mówiący dziecku, że dostanie kare jak będzie dalej takie nieposłuszne. - Mów prawdę! - Tak jakby nagle dostała rozdwojenia jaźni. Uciekać. Na wszelki wypadek zrobiłam krok do tyłu.
- O co pani chodzi? - Odważyłam się powiedzieć, a ona zlustrowała mnie wściekłym wzrokiem. Już słyszałam w głowie "Mów prawdę!", ale nagle się uspokoiła.
- Powiedz jej prawdę. - Powiedziała jej pierwsza osobowość i nagle ujawniła się druga. - Powiedz jej prawdę! Powiedz, bo ktoś zginie! - Byłam pewna, że ta kobieta jest nieobliczalna. Bez problemu dokonała by swojej groźby. Przerażona przełknęłam ślinę.
- Komu? - Szepnęłam. - Komu mam powiedzieć prawdę? - Odpowiedziała mi ta zła.
- Jest taka dziewczyna. - Zaskrzeczała. - Alicja Harvey. - A ja czułam, że płonę. Że spadam. Że leżę. Że staję się zamrożona żywcem. Ale nic z tych rzeczy się nie dzieje.
- Jaką prawdę? - Pytam znów szeptem. Ona wybucha śmiechem. Aż widzę resztki jej zębów.
- Całą!!! - Krzyczy i rechocze przy tym. Wąż wysuwa się przede mnie i chyba mnie prowadzi. A ja zasuwam za nim przez ten ciemny las. Nie wiem co to, ale każe mi biec do pokoju moje siostry. Nie wiem dlaczego, ale spełniam jego prośbę. Tylko nie płacz, Ami. Dasz radę. Ale sama siebie nie słucham. Bo jestem jak lalka. Z kruchej porcelany. I łzy ciekną po moich policzkach.
* - z francuskiego oznacza "Moja piękna"
czwartek, 10 września 2015
Rozdział trzeci - Powrót do Hogwartu
Rozdział trzeci
*Alicja*
Jestem schowana na Wieży Astronomicznej. Ktoś też tam jest. Nie widzę dobrze. Nagle pojawia się mój ojciec, Snape. Rozmawia z... Dumbledorem? Tak, to on. Nagle mój ojciec wyciąga różdżkę.
- Avada Kedavra. - Wypowiada te zimne słowa, a Dumbledore spada z wieży. Krzyczę...
Ale to już nie sen. Krzyczę, bo ktoś mnie oblewa wodą. Wściekła, otwieram oczy, a ktoś zakrywa mi usta dłonią. Gryzę go w nią. Odskakuje.
- Uspokój się. To tylko ja. - Mówi mój brat. Mam ochotę go zabić. - Nie drzyj się, to obudzimy Ami. - Wyskakuję z łóżka i idę za nim do jej pokoju. Wchodzimy po cichu z jeszcze jednym wiadrem wody. Podnosimy je razem. Na trzy, pokazuję. On kiwa głową i gdy ostatni mój palec zatopi się w dłoni, przekręcamy wiadro w dół. Reakcja jest natychmiastowa. America zaczyna się rzucać i krzyczeć. Łapie za różdżkę i patrzy na nas spod mokrych, rudych włosów. My już oczywiście leżymy na podłodze i krztusimy się ze śmiechu.
- Wy. - Wychrypiała, ale nie dokończyła, bo do pokoju wpadła mama.
- Wy. - Wychrypiała, ale nie dokończyła, bo do pokoju wpadła mama.
- Co się dzieje? Są ranni? - Pyta przerażona, ale kiedy rozgląda się po pokoju jej głos staje się zdenerwowany. - Zachowujecie się jak dzieci. - Syknęła i machnęła różdżką w moim, a później mojej siostry kierunku. - Śniadanie będzie gotowe za dziesięć minut. - Mówi i wychodzi. Ja też idę do swojego pokoju, a William na dół. Otwieram okno, na wypadek sowy z gazetą. W łazience się maluję i czeszę włosy w warkocz. Po drodze do kuchni łapię proroka.
- Coś nowego. - Pyta mama. Kręcę głową. - Biedny chłopiec, wcześniej stracił rodziców, teraz chrzestnego. - Nie mam ochoty wdawać się w tą konwersację, więc znów tylko kiwam głową. - Widzę, że jesteś dziś jakaś mało rozmowna. Coś się stało.
- Nic, tylko się martwię. - Odpowiadam wreszcie.- Dobrze wiesz o co.
- Kochanie, w Hogwarcie jesteś najbezpieczniejsza. Severus nigdy nie pozwoli, żeby coś ci się stało. - Mama ma prawie rację. Oprócz tego, że nie martwię się o siebie, tylko o nią. I mam wrażenie, że dobrze o tym wie. Próbowałam ją podpytać, ale zawsze mnie zbywała jakąś inną odpowiedzią, jakby nie wiedziała o co mi chodzi. Nagle z nasz kominek zaczął gadać. Spojrzałyśmy w tamtym kierunku. To Kim chciała skontaktować się z mamą. Rodzicielka podeszła do kominka.
- Proszę pani. Niech pani tu nie przyjeżdża. - Usłyszałyśmy dźwięk rozwalanych drzwi. Wzdrygnęłam się mimowolnie. - NIECH PANI UCIEKA!!! - Wrzasnęła Kim.
- Avada Kedavra. - Odezwał się drugi głos, a pracownica upadła na podłogę. - Przykryłam usta dłonią. Mama złapała małe lusterko i złapała za dwa kufry.
- Dzieci! Chodźcie tu! Natychmiast! - Wołała przerażona. Na szczęście oboje byli blisko. - America, Alicja złapcie za tamten kufer. - Wskazała najmniejszy należący do Will'a. - I chwyćcie moje ramiona. - Zrobiliśmy to i za raz potem się teleportowaliśmy. Byliśmy na stacji King Cross. Mama wzięła dwa wózki i włożyła na nie nasze kufry. - Biegnij Will. Prosto w ścianę. - Przytuliła go i pocałowała w czoło. - Dziewczyny zaraz będą z tobą. - Zrobił co kazała. I zostałyście we trzy. - Alicjo powtórz wszystko Severus'owi. Dbajcie o Will'a. Kocham was. - Przytuliła nas i pocałowała, a po chwili lusterko zaczęło dziwnie pulsować. - Zaraz odkryją, że nie ma nas w domu. Idźcie. - Złapałyśmy się za ręce jak małe dzieci i razem popędziłyśmy w ścianę. Odwróciłam się i zobaczyłam Śmierciożerców, którzy chcą złapać mamę. Ona na szczęście deportuje się w odpowiedniej chwili. Wściekli rzucają zaklęcie nas. Zielone światło spóźnia się o sekundę, bo już jesteśmy na stacji 9 i 3/4. Uciekamy w tłum. Próbujemy znaleźć Will'a. Za dwa. Pędzimy do pociągu i dosłownie wpadamy w ostatniej sekundzie, bo drzwi za nami się zamykają. Puszczamy swoje ręce. I bez słowa każda idzie w swoją stronę. Mijam różne przedziały, aż znajduję Will'a. Siedzi z jakimś innym pierwszorocznym. Uśmiecham się do niego i idę dalej. W końcu natrafiam na przedział, w którym siedzieli moi przyjaciele. Otwieram drzwi i rzucam się na jedno siedzenie.
- Co się stało? - Pyta mnie Luke. Odpowiadać, nie odpowiadać.
- Śmierciożercy. - Gabrielle, Rick, Luke oraz Percy szeroko otwierają oczy. Nie chce mi się tego tłumaczyć, ale chyba muszę. - Zabili pracownicę mojej mamy. Przyszli po nas, ale jest ich tylko troje, więc raczej nie weszli na peron pełen rodziców. - Pokiwali zgodnie głowami. - Nie wiem gdzie jest moja mama. Zniknęła zanim ją dopadli.
- Na pewno wszystko będzie dobrze. - Powiedziała Gabrielle z tym swoim akcentem. Przed dalszym tłumaczeniem uratowała mnie Hermiona Greanger.
- Alicja Harvey i Lucas Castellan są proszeni do opiekunki domu. Proszę za mną. - I wyszła. Spojrzałam na swoje ubranie. Hermiona odwróciła się. - Oczywiście, przebierzcie się. - Poleciła. Wzięliśmy nasze ubrania i poszliśmy do łazienki. Ona przed nimi czekała. w końcu doszliśmy do przedziału, w którym siedziała nauczycielka.
- Usiądźcie proszę. W tym roku nie wysyłaliśmy do nikogo odznak prefektów ze względu na bezpieczeństwo. Wy zostaliście wybrani na prefektów. Waszym obowiązkiem dzisiejszym jest odprowadzenie uczniów do wieży Gryffindoru. Czy zgadzacie się być prefektami.
- Tak. - Odpowiedzieliśmy, a ona przypięła nam odznaki. Resztę jazdy spędziliśmy w tym wagonie na śmianiu się, rozmawianiu i opowiadaniu o wakacjach. Z wagonu pierwsza wyszła McGonagall, która także wsiadła do pierwszego wozu z resztą nauczycieli. Odjechali. Kolejne dwa wozy także były zarezerwowane dla nauczycieli.
- Ten jest dla nas. - Powiedziała nam Hermiona. Zbliżyliśmy się do pojazdu i rzeczywiście. Na nim była tabliczka z napisem "Prefekci - Gryffindor". Spojrzałam na Luka. Wpatrywał się w coś przed wozem. Na jego twarzy malowało się przerażenie.
- Coś nie tak? - Spytałam cicho, ale on pokręcił głową.
Wielka sala była prawie pusta, kiedy przekroczyliśmy jej progi. Za wskazówką Hermiony zajęliśmy miejsca. Zdjęłam mój gruby sweter. W szkole było gorąco, za to na dworze rozszalała się wichura. Padało i grzmiało. Nie zazdroszczę innym. Z biegiem czasu do sali zaczęli się wtaczać inni prefekci i uczniowie. Na początek przyszli przedstawiciele Ravenclawu, którzy jakoś umknęli przed deszczem. Następnie pojawili się cała siódemka zmokniętych Puchonów, a na koniec grupa wściekłych i mokrych Ślizgonów, którzy patrzyli na wszystkich groźnie. W śród nich zauważyłam rudą czuprynę. Czyli moja siostra również należy do prefektów. Ciekawe czym sobie zasłużyła. W pewnym momencie w drzwiach zobaczyłam Snape'a. Wstałam od stołu i zaczęłam iść w jego stronę.
- Idę do łazienki. - Mruknęłam i poszłam w swoją stronę. - Musimy porozmawiać. - Oznajmiłam bardzo poważnym tonem. Zmarszczył brwi, ale pokazał mi schody prowadzące do lochów. Poszliśmy tam. Usiadłam na przeciwko niego w jego gabinecie.
- Na początek gratuluję odznaczenia. - Powiedział patrząc na moją odznakę. - Jestem z ciebie dumny, córeczko. - Powiedział z uśmiechem. Odpowiedziałam mu tym samym, ale zaraz ściągnęłam się na ziemię. To nie pogawędka przy kawie, tylko ważna rozmowa.
- Chciałam z tobą porozmawiać. - Zrobił pytającą minę.
- O czym. - I wtedy napłynęła na mnie lawina słów, myśli i emocji. Tak oto wypowiedziałam całą historię, płacząc przy tym.
- Mama miała z nami pójść na pociąg, ale nagle przez kominek rozmawiała z nią jej pracownica, Kim. - Kiwnął głową, a ja wtedy zaczęłam płakać. Czemu ktoś ją zabił? Przecież ona nic nie zrobiła. - Mówiła, że mamy uciekać. Nagle pojawili się Śmierciożercy. Zabili Kim. Deportowaliśmy się na stacje. Mama kazała mi powtórzyć tobie wszystkie informacje. Biegłyśmy już ku peronowi. I wtedy pojawili się oni. Chcieli zabić mamę, ale im uciekła. A potem... chcieli zabić nas. - Tu zalałam się łzami. Tata wstał i mnie przytulił. - Ledwo im uciekłyśmy. Światło prawie w nas uderzyło...
Musiałam się szybko uspokoić, żeby zdążyć na ceremonię. Dzięki szybkiemu zaklęciu z mojej twarzy zniknęła wszelka opuchlizna i mogłam tam wrócić. Szliśmy razem, kiedy nagle przez drzwi wbiegł patronus. Wilkołak. Tata kazał mi iść do Wielkiej Sali. Zrobiłam to i zdążyłam akurat na ceremonię przydziału. Usiadłam na miejsce, a McGonagall wyczytała nazwisko.
- Prior William.
- Nic, tylko się martwię. - Odpowiadam wreszcie.- Dobrze wiesz o co.
- Kochanie, w Hogwarcie jesteś najbezpieczniejsza. Severus nigdy nie pozwoli, żeby coś ci się stało. - Mama ma prawie rację. Oprócz tego, że nie martwię się o siebie, tylko o nią. I mam wrażenie, że dobrze o tym wie. Próbowałam ją podpytać, ale zawsze mnie zbywała jakąś inną odpowiedzią, jakby nie wiedziała o co mi chodzi. Nagle z nasz kominek zaczął gadać. Spojrzałyśmy w tamtym kierunku. To Kim chciała skontaktować się z mamą. Rodzicielka podeszła do kominka.
- Proszę pani. Niech pani tu nie przyjeżdża. - Usłyszałyśmy dźwięk rozwalanych drzwi. Wzdrygnęłam się mimowolnie. - NIECH PANI UCIEKA!!! - Wrzasnęła Kim.
- Avada Kedavra. - Odezwał się drugi głos, a pracownica upadła na podłogę. - Przykryłam usta dłonią. Mama złapała małe lusterko i złapała za dwa kufry.
- Dzieci! Chodźcie tu! Natychmiast! - Wołała przerażona. Na szczęście oboje byli blisko. - America, Alicja złapcie za tamten kufer. - Wskazała najmniejszy należący do Will'a. - I chwyćcie moje ramiona. - Zrobiliśmy to i za raz potem się teleportowaliśmy. Byliśmy na stacji King Cross. Mama wzięła dwa wózki i włożyła na nie nasze kufry. - Biegnij Will. Prosto w ścianę. - Przytuliła go i pocałowała w czoło. - Dziewczyny zaraz będą z tobą. - Zrobił co kazała. I zostałyście we trzy. - Alicjo powtórz wszystko Severus'owi. Dbajcie o Will'a. Kocham was. - Przytuliła nas i pocałowała, a po chwili lusterko zaczęło dziwnie pulsować. - Zaraz odkryją, że nie ma nas w domu. Idźcie. - Złapałyśmy się za ręce jak małe dzieci i razem popędziłyśmy w ścianę. Odwróciłam się i zobaczyłam Śmierciożerców, którzy chcą złapać mamę. Ona na szczęście deportuje się w odpowiedniej chwili. Wściekli rzucają zaklęcie nas. Zielone światło spóźnia się o sekundę, bo już jesteśmy na stacji 9 i 3/4. Uciekamy w tłum. Próbujemy znaleźć Will'a. Za dwa. Pędzimy do pociągu i dosłownie wpadamy w ostatniej sekundzie, bo drzwi za nami się zamykają. Puszczamy swoje ręce. I bez słowa każda idzie w swoją stronę. Mijam różne przedziały, aż znajduję Will'a. Siedzi z jakimś innym pierwszorocznym. Uśmiecham się do niego i idę dalej. W końcu natrafiam na przedział, w którym siedzieli moi przyjaciele. Otwieram drzwi i rzucam się na jedno siedzenie.
- Co się stało? - Pyta mnie Luke. Odpowiadać, nie odpowiadać.
- Śmierciożercy. - Gabrielle, Rick, Luke oraz Percy szeroko otwierają oczy. Nie chce mi się tego tłumaczyć, ale chyba muszę. - Zabili pracownicę mojej mamy. Przyszli po nas, ale jest ich tylko troje, więc raczej nie weszli na peron pełen rodziców. - Pokiwali zgodnie głowami. - Nie wiem gdzie jest moja mama. Zniknęła zanim ją dopadli.
- Na pewno wszystko będzie dobrze. - Powiedziała Gabrielle z tym swoim akcentem. Przed dalszym tłumaczeniem uratowała mnie Hermiona Greanger.
- Alicja Harvey i Lucas Castellan są proszeni do opiekunki domu. Proszę za mną. - I wyszła. Spojrzałam na swoje ubranie. Hermiona odwróciła się. - Oczywiście, przebierzcie się. - Poleciła. Wzięliśmy nasze ubrania i poszliśmy do łazienki. Ona przed nimi czekała. w końcu doszliśmy do przedziału, w którym siedziała nauczycielka.
- Usiądźcie proszę. W tym roku nie wysyłaliśmy do nikogo odznak prefektów ze względu na bezpieczeństwo. Wy zostaliście wybrani na prefektów. Waszym obowiązkiem dzisiejszym jest odprowadzenie uczniów do wieży Gryffindoru. Czy zgadzacie się być prefektami.
- Tak. - Odpowiedzieliśmy, a ona przypięła nam odznaki. Resztę jazdy spędziliśmy w tym wagonie na śmianiu się, rozmawianiu i opowiadaniu o wakacjach. Z wagonu pierwsza wyszła McGonagall, która także wsiadła do pierwszego wozu z resztą nauczycieli. Odjechali. Kolejne dwa wozy także były zarezerwowane dla nauczycieli.
- Ten jest dla nas. - Powiedziała nam Hermiona. Zbliżyliśmy się do pojazdu i rzeczywiście. Na nim była tabliczka z napisem "Prefekci - Gryffindor". Spojrzałam na Luka. Wpatrywał się w coś przed wozem. Na jego twarzy malowało się przerażenie.
- Coś nie tak? - Spytałam cicho, ale on pokręcił głową.
- Wszystko okay. Tylko jestem zmęczony. - Jego twarz przybrała już normalny wyraz. Ale i tak mu nie wierzę. Człowiek zmęczony nie jest przerażony. Muszę dowiedzieć się więcej o tych powozach. Wieczór był bardzo zimny. Mimo, że miałam na sobie sweter i byłam jeszcze okryta kocem, trzęsłam się z zimna. Marzyła też o gorącej herbacie.
- Ciekaweee jak oni wytrzymu-ują na tych ło-oodziach... - Wydukałam, szczękając przy tym zębami.
- Niee mmam poojęciaaa. - Odpowiedziała mi Hermiona, również zgrzytając zębami. - W tymm ro-oku jest szczególnnieee dużoo ichh. - I na tym skończyła się rozmowa, bo nikt nie miał ochoty nałykać się zimnego powietrza przy mówieniu. Naprawdę współczuję pierwszoroczniakom i tym, którzy jeszcze czekają na powóz. Już mi się podoba, że jako prefekci nie musieliśmy czekać na powóz. A tak w ogóle to nie miałam jeszcze kiedy odtańczyć tańca zwycięstwa. O tak! Jestem prefektem!!! Uuu tak właśnie! Prefektem!
- Idę do łazienki. - Mruknęłam i poszłam w swoją stronę. - Musimy porozmawiać. - Oznajmiłam bardzo poważnym tonem. Zmarszczył brwi, ale pokazał mi schody prowadzące do lochów. Poszliśmy tam. Usiadłam na przeciwko niego w jego gabinecie.
- Na początek gratuluję odznaczenia. - Powiedział patrząc na moją odznakę. - Jestem z ciebie dumny, córeczko. - Powiedział z uśmiechem. Odpowiedziałam mu tym samym, ale zaraz ściągnęłam się na ziemię. To nie pogawędka przy kawie, tylko ważna rozmowa.
- Chciałam z tobą porozmawiać. - Zrobił pytającą minę.
- O czym. - I wtedy napłynęła na mnie lawina słów, myśli i emocji. Tak oto wypowiedziałam całą historię, płacząc przy tym.
- Mama miała z nami pójść na pociąg, ale nagle przez kominek rozmawiała z nią jej pracownica, Kim. - Kiwnął głową, a ja wtedy zaczęłam płakać. Czemu ktoś ją zabił? Przecież ona nic nie zrobiła. - Mówiła, że mamy uciekać. Nagle pojawili się Śmierciożercy. Zabili Kim. Deportowaliśmy się na stacje. Mama kazała mi powtórzyć tobie wszystkie informacje. Biegłyśmy już ku peronowi. I wtedy pojawili się oni. Chcieli zabić mamę, ale im uciekła. A potem... chcieli zabić nas. - Tu zalałam się łzami. Tata wstał i mnie przytulił. - Ledwo im uciekłyśmy. Światło prawie w nas uderzyło...
Musiałam się szybko uspokoić, żeby zdążyć na ceremonię. Dzięki szybkiemu zaklęciu z mojej twarzy zniknęła wszelka opuchlizna i mogłam tam wrócić. Szliśmy razem, kiedy nagle przez drzwi wbiegł patronus. Wilkołak. Tata kazał mi iść do Wielkiej Sali. Zrobiłam to i zdążyłam akurat na ceremonię przydziału. Usiadłam na miejsce, a McGonagall wyczytała nazwisko.
- Prior William.
czwartek, 3 września 2015
Rozdział drugi - Śmierciożerca
Rozdział drugi
- Gdzie dziś idziemy? - Tym razem ja zadałam pytanie. Angielskie lasy to nie dobry pomysł. Byliśmy już we wszystkich i zazwyczaj nas widzieli. W ciągu roku szkolnego chodziliśmy albo do lochów, albo do Wrzeszczącej Chaty, albo do Zakazanego lasu. Blondyn westchnął.
- Do Zakazanego lasu. - Zmarszczyłam brwi i zamknęłam drzwi mojego domu. Teraz trzeba czekać na Błędnego Rycerza. Widząc moją minę tłumaczył dalej. - Dumbledore uważa, że tylko tam jesteśmy bezpieczni. Boi się Sama-Wiesz-Kogo. - Wywróciłam oczami.
- To ty powinieneś się bać. Ja, pozwolę sobie przypomnieć, jestem Ślizgonką. - Powiedziałam z dumą i wskazłam na siebie. Wcześniej nie podobało mi się to. Te wszystkie zasady. Tiara przydziału ledwo zgodziła się mnie przyjąć. Patrzyła raczej na mój wredny charakter, bo na pewno nie na mój status krwi. Niewiele jest w tym domu osób pół krwi.
- Myślę, że zabiłby nas oboje. Jeśli mielibyśmy szczęście. - Stwierdził i na tym skończyła się nasza rozmowa. Podjechał magiczny autobus. - Panie przodem. - Powiedział i przepuścił mnie przed siebie. Posłałam mu szczery uśmiech i podziękowałam.
- To gdzie jedziemy? - Zapytał konduktor. Wyciągnęłam z torebki pieniądze i już chciałam odpowiedzieć, ale zorientowałam się, że nie wiem. Spojrzałam na Luka. Uśmiechał się. - Hogsmead. - Podaliśmy pieniądze i dostaliśmy bilety. Skierowaliśmy się na wyższe piętro pojazdu i tam zajęliśmy miejsce na fotelach.
- Ile będziemy jechać?- Z nudów nawiązałam rozmowę. Mam nadzieję, że nie długo. Nie lubię długich podróży.
- Jakieś dwie, trzy godziny. Mimo, że autobus jeździ szybko to około tyle będziemy jechać. - Westchnęłam ciężko. -Jak chcesz, możesz się zdrzemnąć. I tak nie będę spać, więc cię obudzę.
- Dzięki. - Odpowiedziałam i odwróciłam się tyłem do niego. Nie chciało mi się spać. Wyspałam się dzisiaj. Moja rodzinka zawsze dbała, żebym czuła się idealnie w pełnie. Bywałam wtedy humorzasta. Mimo to, kołysanie autobusu skutecznie mnie uśpiło.
Obudziło mnie delikatne szarpanie po ramieniu i wypowiadanie mojego imienia.
- America. America. - Ktoś ciągle powiedział. Zaraz, gdzie ja jestem? A tak, w drodze do Hogwartu. Nie myślałam, że w te wakacje będę w szkole. Myliłam się bardzo. Odwróciłam się w końcu do blondyna.
- Co? - Zapytałam zaspana i poprawiłam się na siedzeniu. Strasznie bolały mnie kości, od leżenia w bolesnej pozycji przez dłuższy czas. Ale za chwilę będę wolna, będę biegać po lesie. Tak bardzo wolna. Już nie mogę się tego doczekać.
- Jesteśmy na miejscu. - W duchu skakałam z radości. Ziewnęłam i wstałam z siedzenia. Prawie się przewróciłam, bo moje obolałe nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Luke widząc to, popędził z wyjaśnieniem. - Jechaliśmy trzy i pół godziny. Możesz teraz być obolała, ale spokojnie, zaraz będziesz miała miejsce do ćwiczenia. - Mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- No to chodźmy. - Uśmiechnęłam się do niego. Złapaliśmy nasze bagaże i wyszliśmy z pojazdu. Kiedy tylko staliśmy na ziemi, autobus pomknął w swoją stronę. Jechaliśmy bardzo długo. Zbliża się dwudziesta, więc mamy trzy do czterech godzin. Spojrzałam na blondyna. Patrzył na księżyc, a kiedy oderwał wzrok, zobaczyłam, że jego oczy lśnią dziką pomarańczą. Zaczyna się robić źle. - Twoje oczy. - Szepnęłam. Odwrócił wzrok.
- Chodźmy. Zaraz i ty będziesz je miała. - Przeszliśmy kawałek drogi i zobaczyliśmy powóz, który zawsze na początku roku wiózł uczniów ze stacji do Hogwartu. Ciągnął je testral. Tak, widziałam testrale. Nie chcę wspominać jakie zdarzyły się okoliczności, że je widzę. W powozie siedzieli Dumbledore i Hagrid. Przywitałam się z nimi, wsiedliśmy i ruszyliśmy w stronę szkoły.
- Chcę, żebyście szczególnie uważali. - Powiedział dyrektor. - Bądźcie czujni.
- Ale w Hogwarcie chyba nam nic nie groźni. Prawda? - Zauważyłam.
- Zło czai się wszędzie, panno Prior. - Nic więcej nie mówił. Ja, Luke i Hagrid wysiedliśmy przy chatce gajowego. Dumbledore odjechał dalej.
- Jakby coś. Uciekajcie tajnym wejściem do Hogwartu. Jasne? - Kiwnęliśmy głowami. Tajny tunel. Trzeba wpaść do drzewa, a potem wylądujemy w lochach. Plecaki zostawiliśmy w tajnych kryjówkach, wydrążonych w drzewach. Powoli poszliśmy w głąb lasu.
- Za chwilę północ. - Powiedział chłopak, patrząc na kieszonkowy zegarek. W czasie wędrówki wyrosły mu kły i pojawiło się dużo sierści. Ja mam na razie tylko część kłów i pomarańczowe oczy. I w tym momencie ciszę przerwał przeraźliwy krzyk. Luke upadł na cztery łapy. Jego kości zaczęły się łamać, a on krzyczał przeraźliwie. Nagle mnie coś zwaliło z nóg. Wrzasnęłam, kiedy moje kości zaczęły się łamać. Dalszych wrzasków już nie usłyszałam. Po chwili nie było już Americi i Luka, tylko biały i rudy wilk.
- Słyszałaś to? - Porozumiał się za mną Luke. Jako wilkołaki mieliśmy zdolność do porozumiewania się między sobą.
- Tak. - Odpowiedziałam. Jakiś kilometr od nas ktoś się teleportował. - Czekaj, Luke gdzie idziesz? - Warknęłam na niego i popędziłam za nim. Po chwili się zrównaliśmy. Przebiegliśmy sto, dwieście, trzysta metrów, aż w końcu zatrzymaliśmy się przed jakąś polaną. Stały na niej osoby w czarnych pelerynach. Na szczęście kryły nas drzewa.
- Śmierciożercy. - Powiedział z odrazą biały wilczek. Kiwnęłam łbem. - Co oni tu robią?
- Nie wiem. Nie powinni być tak blisko Hogwartu. - Luke warknął głośno. Zwróciliśmy tym uwagę postaci. W porę odskoczyliśmy, bo uderzyłoby w nas zielone światło.
- Cholera. Co to było? - Usłyszałam damski głos. Wypowiedziała te słowa jakaś ciemno włosa kobieta. Bellatrix Lestrange. Śmierciożerczyni, jedna z ulubienic Czarnego Pana. Brzydzę się nią. Brzydzę się wszystkimi z nich.
- Chodźmy stąd. - Mruknął Luke i odbiegł. Chciałam zrobić to samo, ale zatrzymał mnie głos kolejnej postaci.
- Spokojnie, Bellatrix. To pewnie tylko lis. - Ten spokojny głos. Wiecznie kamienna twarz. Czarne, tłuste włosy. Severus Snape. Ojciec mojej siostry. Brzydzę się nim jeszcze bardziej. Musiałam odbiec, żeby nie zrobić nic głupiego. Nie mogę uwierzyć, Ali mu ufa, ale on nas zdradził...
*America*
- Gotowa? - Zapytał Luke. Kiwnęłam głową i zarzuciłam swój plecak na plecy. - Gdzie dziś idziemy? - Tym razem ja zadałam pytanie. Angielskie lasy to nie dobry pomysł. Byliśmy już we wszystkich i zazwyczaj nas widzieli. W ciągu roku szkolnego chodziliśmy albo do lochów, albo do Wrzeszczącej Chaty, albo do Zakazanego lasu. Blondyn westchnął.
- Do Zakazanego lasu. - Zmarszczyłam brwi i zamknęłam drzwi mojego domu. Teraz trzeba czekać na Błędnego Rycerza. Widząc moją minę tłumaczył dalej. - Dumbledore uważa, że tylko tam jesteśmy bezpieczni. Boi się Sama-Wiesz-Kogo. - Wywróciłam oczami.
- To ty powinieneś się bać. Ja, pozwolę sobie przypomnieć, jestem Ślizgonką. - Powiedziałam z dumą i wskazłam na siebie. Wcześniej nie podobało mi się to. Te wszystkie zasady. Tiara przydziału ledwo zgodziła się mnie przyjąć. Patrzyła raczej na mój wredny charakter, bo na pewno nie na mój status krwi. Niewiele jest w tym domu osób pół krwi.
- Myślę, że zabiłby nas oboje. Jeśli mielibyśmy szczęście. - Stwierdził i na tym skończyła się nasza rozmowa. Podjechał magiczny autobus. - Panie przodem. - Powiedział i przepuścił mnie przed siebie. Posłałam mu szczery uśmiech i podziękowałam.
- To gdzie jedziemy? - Zapytał konduktor. Wyciągnęłam z torebki pieniądze i już chciałam odpowiedzieć, ale zorientowałam się, że nie wiem. Spojrzałam na Luka. Uśmiechał się. - Hogsmead. - Podaliśmy pieniądze i dostaliśmy bilety. Skierowaliśmy się na wyższe piętro pojazdu i tam zajęliśmy miejsce na fotelach.
- Ile będziemy jechać?- Z nudów nawiązałam rozmowę. Mam nadzieję, że nie długo. Nie lubię długich podróży.
- Jakieś dwie, trzy godziny. Mimo, że autobus jeździ szybko to około tyle będziemy jechać. - Westchnęłam ciężko. -Jak chcesz, możesz się zdrzemnąć. I tak nie będę spać, więc cię obudzę.
- Dzięki. - Odpowiedziałam i odwróciłam się tyłem do niego. Nie chciało mi się spać. Wyspałam się dzisiaj. Moja rodzinka zawsze dbała, żebym czuła się idealnie w pełnie. Bywałam wtedy humorzasta. Mimo to, kołysanie autobusu skutecznie mnie uśpiło.
Obudziło mnie delikatne szarpanie po ramieniu i wypowiadanie mojego imienia.
- America. America. - Ktoś ciągle powiedział. Zaraz, gdzie ja jestem? A tak, w drodze do Hogwartu. Nie myślałam, że w te wakacje będę w szkole. Myliłam się bardzo. Odwróciłam się w końcu do blondyna.
- Co? - Zapytałam zaspana i poprawiłam się na siedzeniu. Strasznie bolały mnie kości, od leżenia w bolesnej pozycji przez dłuższy czas. Ale za chwilę będę wolna, będę biegać po lesie. Tak bardzo wolna. Już nie mogę się tego doczekać.
- Jesteśmy na miejscu. - W duchu skakałam z radości. Ziewnęłam i wstałam z siedzenia. Prawie się przewróciłam, bo moje obolałe nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Luke widząc to, popędził z wyjaśnieniem. - Jechaliśmy trzy i pół godziny. Możesz teraz być obolała, ale spokojnie, zaraz będziesz miała miejsce do ćwiczenia. - Mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- No to chodźmy. - Uśmiechnęłam się do niego. Złapaliśmy nasze bagaże i wyszliśmy z pojazdu. Kiedy tylko staliśmy na ziemi, autobus pomknął w swoją stronę. Jechaliśmy bardzo długo. Zbliża się dwudziesta, więc mamy trzy do czterech godzin. Spojrzałam na blondyna. Patrzył na księżyc, a kiedy oderwał wzrok, zobaczyłam, że jego oczy lśnią dziką pomarańczą. Zaczyna się robić źle. - Twoje oczy. - Szepnęłam. Odwrócił wzrok.
- Chodźmy. Zaraz i ty będziesz je miała. - Przeszliśmy kawałek drogi i zobaczyliśmy powóz, który zawsze na początku roku wiózł uczniów ze stacji do Hogwartu. Ciągnął je testral. Tak, widziałam testrale. Nie chcę wspominać jakie zdarzyły się okoliczności, że je widzę. W powozie siedzieli Dumbledore i Hagrid. Przywitałam się z nimi, wsiedliśmy i ruszyliśmy w stronę szkoły.
- Chcę, żebyście szczególnie uważali. - Powiedział dyrektor. - Bądźcie czujni.
- Ale w Hogwarcie chyba nam nic nie groźni. Prawda? - Zauważyłam.
- Zło czai się wszędzie, panno Prior. - Nic więcej nie mówił. Ja, Luke i Hagrid wysiedliśmy przy chatce gajowego. Dumbledore odjechał dalej.
- Jakby coś. Uciekajcie tajnym wejściem do Hogwartu. Jasne? - Kiwnęliśmy głowami. Tajny tunel. Trzeba wpaść do drzewa, a potem wylądujemy w lochach. Plecaki zostawiliśmy w tajnych kryjówkach, wydrążonych w drzewach. Powoli poszliśmy w głąb lasu.
- Za chwilę północ. - Powiedział chłopak, patrząc na kieszonkowy zegarek. W czasie wędrówki wyrosły mu kły i pojawiło się dużo sierści. Ja mam na razie tylko część kłów i pomarańczowe oczy. I w tym momencie ciszę przerwał przeraźliwy krzyk. Luke upadł na cztery łapy. Jego kości zaczęły się łamać, a on krzyczał przeraźliwie. Nagle mnie coś zwaliło z nóg. Wrzasnęłam, kiedy moje kości zaczęły się łamać. Dalszych wrzasków już nie usłyszałam. Po chwili nie było już Americi i Luka, tylko biały i rudy wilk.
- Słyszałaś to? - Porozumiał się za mną Luke. Jako wilkołaki mieliśmy zdolność do porozumiewania się między sobą.
- Tak. - Odpowiedziałam. Jakiś kilometr od nas ktoś się teleportował. - Czekaj, Luke gdzie idziesz? - Warknęłam na niego i popędziłam za nim. Po chwili się zrównaliśmy. Przebiegliśmy sto, dwieście, trzysta metrów, aż w końcu zatrzymaliśmy się przed jakąś polaną. Stały na niej osoby w czarnych pelerynach. Na szczęście kryły nas drzewa.
- Śmierciożercy. - Powiedział z odrazą biały wilczek. Kiwnęłam łbem. - Co oni tu robią?
- Nie wiem. Nie powinni być tak blisko Hogwartu. - Luke warknął głośno. Zwróciliśmy tym uwagę postaci. W porę odskoczyliśmy, bo uderzyłoby w nas zielone światło.
- Cholera. Co to było? - Usłyszałam damski głos. Wypowiedziała te słowa jakaś ciemno włosa kobieta. Bellatrix Lestrange. Śmierciożerczyni, jedna z ulubienic Czarnego Pana. Brzydzę się nią. Brzydzę się wszystkimi z nich.
- Chodźmy stąd. - Mruknął Luke i odbiegł. Chciałam zrobić to samo, ale zatrzymał mnie głos kolejnej postaci.
- Spokojnie, Bellatrix. To pewnie tylko lis. - Ten spokojny głos. Wiecznie kamienna twarz. Czarne, tłuste włosy. Severus Snape. Ojciec mojej siostry. Brzydzę się nim jeszcze bardziej. Musiałam odbiec, żeby nie zrobić nic głupiego. Nie mogę uwierzyć, Ali mu ufa, ale on nas zdradził...
czwartek, 20 sierpnia 2015
Rozdział pierwszy (seria druga) - Czas płynie
Rozdział pierwszy
3 LATA PÓŹNIEJ
*Alicja*
Uczesałam włosy w luźny kok. Potem uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze.- Idealnie. - Szepnęłam do siebie i wyszłam z mojej prywatnej łazienki. Nie dzieliłam już pokoju z Americą. Rodzice się rozwiedli. Mama powiedziała panu Prior, że nie jestem jego córką. Zażądał rozwodu. Bywa i tak. Przez pewien czas miałam problem z moim nazwiskiem. Alicja Prior. Alicja Snape. Które wybrać? Z pomocą przybyła mi mama. Zaproponowała swoje paniejskie nazwisko. Harvey. Alicja Harvey. Muszę przyznać, że pasuje świetnie. Mama też do niego wróciła. Will i Ami mają nadal nazwisko po ich ojcu. Zeszłam na dół. Mieszkamy teraz w jedno piętrowym domu w magicznej wiosce, Kotlinie Czarownic. W końcu cała nasza czwórka jest magiczna. Ja, mama, America oraz Will. A tak! Okazał zdolności magiczne. Tylko Pamela wdała się w ojca.
- Wszystkiego najlepszego! - Powiedział Will, kiedy tylko przekroczyłam próg kuchni. Spojrzałam na kalendarz. To dziś! Moje urodziny. Przeniosłam wzrok na zegarek. Godzina siódma, a on już na nogach. Dziwne, zazwyczaj śpi do południa.
- Czemu tak wcześnie wstałeś? - Spytałam, a on spojrzał na mnie jak na idotkę.- Bo już za dwanaście dni będę w Hogwarcie! Cztery lata na to czekałem! - Zaśmiałam się i podeszłam bliżej, żeby poczochrać jego włosy. Siedział na kanapie. Kuchnia i salon nie były niczym oddzielone. No, meble pół ścianką, ale to było prawie nie widoczne. Tuż przy kuchni mieściła się łazienka, taka dla gości. Naprzeciwko kuchni były drzwi do pokoju mamy, również z prywatną łazienką. Obok pokoju mamy była sypialnia dla gości,już bez łazienki. Na górze były trzy pokoje mieszkalne z łazienkami, mój i Americi były koło siebie, po prawej stronie schodów. Will'a był naprzeciwko mojego po stronie lewej. Na przeciwko pokoju Ami i obok pokoju Will'a mieścił się gabinet. Znajdowały się tam książki, biurko mamy, ale głównie mnóstwo papierów. Mama prowadzi piekarnię na Pokątnej. Jest z tym trochę papierkowej roboty. Czasem pomagam jej, np. piękę ciasta albo stoję za ladą.
- Gdzie mama? - Zapytałam i nalałam sobie zimnego soku. Przy okazji poszłam po adidasy i zaczęłam je wiązać.
- Już w piekarni. W gabinecie zostawiła pieniądze na potrzebne rzeczy, bo dzisiaj powinny przyjść listy. - Powiedział i jak na zawołanie wleciała moja dawna sowa, obecnie domowa. Anastazja rzuciła trzy listy na stół i schowała się w swojej klatce. Na twarzy Will'a pojawił się szeroki uśmiech. - A ty idziesz pobiegać? - Zapytał, kiedy już wychodziłam.
- Tak. Obudź Ami, kiedy mnie nie będzie. Jak wrócę i się umyję, to pojedziemy na Pokątną. - Jego uśmiech się jeszcze bardziej rozszerzył. O ile to możliwe. Od razu pobiegł obudzić siostrę. Wolę tego nie słyszeć, więc od razu ulotniłam się z domu. Kotlina Czarownic mieściła się nad morzem, więc skierowałam się na plażę. Biegłam znanymi mi ścieżkami. Uwielbiałam to robić. Po paruset metrach moje nogi pieścił piach. Zimny, przyjemny piach. Skierowałam się na brzeg morza i biegłam nim aż do miejsca, w którym zamiast piachu leżały kamienie. Wspięłam się na niski klif, niski bo miał może dwa i pół metra i siedziałam na nim chwilę. Potem podniosłam się i pobiegłam dalej. Inną drogą wróciłam do domu. Zawsze robiłam takie kółko. Kiedy otworzyłam drzwi, w kuchni i salonie nie było nikogo. Will pewnie poszedł do jakiegoś kolegi, a Mer się myje. Muszę zrobić to samo. W moim pokoju zerknęłam na kalendarz. W tą niedzielę jest pełnia. Licząć dziś zostało siedem dni. Mimo iż moja siostra przeżyła ich już tyle, nadal się tego boi. Luke jej pomaga. To dobry przyjaciel. Otworzyłam szeroko okno, gdyby sowa z Prorokiem codziennym miała przylecieć i poszłam pod prysznic. Szybko się umyłam, głowę też. Pomalowałam się i wyszłam z pokoju. Na biurku już leżał nowy numer gazety czarodziejów, więc uchyliłam okno, a nie zostawiłam otwarte. Przejrzałam go pobieżnie. Znów coś o Harrym Potterze. I o Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. I o tym, że Knot odchodzi. Oczernili Harry'ego. Debile. Ja mu wierzę i wierzyłam od kiedy rok temu pojawił się z martwym ciałem Cedric'a. Ginny mu wierzyła, a jako jej przyjaciółka, ja też, od początku. Nie wiem co myśli Luna. Zapewne też mu wierzy. Ona zrobiła to samo co Ami. Przeniosła się, tyle że do Ravenclawu. Nie czuła się już dobrze w Gryffindorze. To było dawno... Pod koniec października na drugim roku. Jeden z idiotów ze Slytherinu, starszy od nas, wyzwał ją od Luny Pomylunej. Potem inni to podłapali. Tylko Krukoni z naszego roku jej nie przezywali, więc tam poszła. Teraz mieszkamy we trzy. Ja, Ginny oraz Gabrielle. Luna też nie spędza z nami tyle czasu, więc jest nas piątka, my oraz Luke i Percy. Zeszłam na dół. Moja siostra siedziała przy stole i jadła śniadanie. Brata nadal nie było.
- Dzień dobry. - Powiedziałam i rzuciłam jej przed nos gazetę.
- Dobry. Coś nowego? - Wskazała na gazetę. Pokręciłam głową. America jako była Gryfonka i moja siostra wierzyła w wersję Harry'ego. Nie od początku, ale w zeszłe wakacje ją przekonałam. Przy Ślizgonach udaje.
- Nie, to co zawsze. - Zabrałam z jej talerza jednego tosta. Walnęła mnie w rękę, a zaraz potem zrobiła wielkie oczy. - Co jest? - Zapytałam, a ona wskazała na nagłówek, który głosił: "Tajemnicze porwania sklepikarzów z Pokątnej". Opadłam na krzesło naprzeciwko niej i gestem wskazałam, żeby czytała na głos.
- Lodziarnia na Pokątnej została zamknięta, a jej właściciel zniknął bez śladu. To samo dzieje się ze Sklepem z różdżkami pana Olivadera. W dziwnych okolicznościach zniknęła też Mary Carter oraz jej siostra Jane Carter, które miały swoją pracownie krawiecką. Otwarcie też przyznawały się, że wierzą panu Harry'emu Potter'owi (więcej na stronie 6). Wielu sklepikarzy zamyka swój sklep. Czy mają oni się czego bać? Więcej w następnych numerach. - Obie pobladłyśmy. Co to ma kurczę znaczyć. Czy mamie coś groźni. Nagle otworzyły się drzwi, więc wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia. Nic nie mówimy bratu. Przełknęłam gulę strachu, kiedy wszedł do kuchni. Mer odebrało chęć na jedzenie, więc odłożyła talerz do zlewu. Poszłam szybko po pieniądze, a później sięgnęłam po Proszek Fiu. Stanęłam na palcach, ale i tak nie mogłam dostać. Głupie metr sześćdziesiąt. Ruda zaśmiała się głośno i zdjęła proszek bez trudności. Jej ojciec jest wysoki. Mer ma metr siedemdziesiąt. Wzięłam garść proszku i chwyciłam brata za rękę. Weszłam z nim do kominka. Zaczęły mnie łaskotać znajome zielone płomienie.
- Na POKĄTNĄ! - Wypowiedziałam wyraźnie i lecieliśmy już przez ciemności, żeby wylądować w twardym kominku. Wyszliśmy z niego, a brat zaczęł kaszleć.
- Co jest? - Zapytałam z troską. On spojrzał na mnie załzawionymi oczami.
- Naj-jadłem się-ę poopiołu. - Zaśmiałam się, a on wychrypiał jeszcze. - To-o nie je-est śmie-eszne! - Zanim pojawiła się Ami, on zdążył się uspokoić, więc nic jej nie powiedzieliśmy. Ruszyliśmy magicznymi ulicami. Mimo, że William już tu był, zachwycał się każdym sklepem. Kupowałyśmy po koleji każde rzeczy z listy. Z okazji moich urodzin, to Mer poszła z naszym bratem, żeby wybrał sobie zwierzątko, żeby kupić szatę i różdżkę. Miałam resztę czasu wolne, więc poszłam do piekarni mamy. Weszłam kuchennym wejściem, które było zamykane na klucz. Mama była właśnie w kuchni.
- A to ty. Wszytskiego najlepszego. - Powiedziała z uśmiechem. Udawanym uśmiechem. - Zrobiłam dla ciebie tort, ale zobaczysz go dopiero później.
- Widziałaś artykuł w Proroku. - Usiadłam na jednym z blatów. Z jej twarzy spełzł uśmiech. - Nie pytaj jaki, bo dobrze wiesz. - Przyparłam ją do muru. Kiwnęła nieznacznie głową. - I co myślisz?
- Co myślę? Sama nie wiem... Na pewno nikt nie jest bezpieczny.
- Co zamierzasz zrobić? Zamkniesz piekarnie. - Pokręciła głową.
- Nie, potrzebujemy pieniędzy. Nie boję się o was w Hogwarcie. A wy nie musicie martwić się o mnie jakoś sobię poradzę. - Chciałam podwarzyć jej słowa, ale weszła Kim, jej pracownica. Była blada jak kreda.
- Przyszli panowie z Ministerstwa. - Powiedziała przestraszonym głosem.
- Dobrze. Zostaw nas samych. - Po chwili pojawiło się dwóch mężczyzn.
- Chcieliśmy porozmawiać o bezpieczeństwie. - Powiedział jeden i odchrząknął, patrząc na mnie. A tak!
- Tak, oczywiście. Już mnie tu nie ma. Pa, mamo. Do widzenia. - Wyszłam tylnym wyjściem i przywołałam Błędnego Rycerza. Wróciłam nim do domu.
~.~
Tak oto powracam z częścią 2 tego opowiadania
Jak wam się podoba?
Ja się cieszę, że udało mi się to napisać!
Wspomnę tylko, że dzieje się to na 6 roku HARRY'EGO.
Rozdziały będą się pojawiać w czwartki.
Komentujcie!!!
Pozdrawiam!
- A
środa, 12 sierpnia 2015
LBA 5!
Zostałam nominowana do LBA!
Ale zanim odpowiem na pytania mam informację.
ROZDZIAŁ PIERWSZY CZĘŚCI II POJAWI SIĘ... W URODZINY BOHATERKI, 20 SIERPNIA!
A teraz przechodzę do LBA!
„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”.
Jest przyznawana dla blogów jeszcze nie rozpromowanych, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia.
Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała.
Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.
Ale zanim odpowiem na pytania mam informację.
ROZDZIAŁ PIERWSZY CZĘŚCI II POJAWI SIĘ... W URODZINY BOHATERKI, 20 SIERPNIA!
A teraz przechodzę do LBA!
„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”.
Jest przyznawana dla blogów jeszcze nie rozpromowanych, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia.
Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała.
Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.
Zostałam nominowana przez Kolorowa Dama z bloga: http://swiat-wedlug-hermiony-granger.blogspot.com, który serdecznie polecam i wiem co robię, bo czytam tego bloga.
1. Co byś zrobiła, gdybyś nagle zapomniała, jak się czyta i pisze?
Nie mam pojęcia
2. Masz/chciałabyś mieć pupila? Jeśli tak, opowiedz o nim.
2. Masz/chciałabyś mieć pupila? Jeśli tak, opowiedz o nim.
Mam kota, w sumie to kotkę. Jest leniwa i często gubi sierść. Nie wychodzi z domu, to koteł domowy. Rasa Brytyjczyk i tyle o niej
3. Wolisz opowiadania ff Harry Potter o Czasach Toma Riddle, Czasach Huncwotów, Czasach Harrego czy nowym Pokoleniu?
3. Wolisz opowiadania ff Harry Potter o Czasach Toma Riddle, Czasach Huncwotów, Czasach Harrego czy nowym Pokoleniu?
Nowe pokolenie jest THE BEST
4. Jaki jest Twój ulubiony parring w HP?
4. Jaki jest Twój ulubiony parring w HP?
Hinny
5. Pepsi czy Cola (sama nie mam zielonego pojęcia, czym się to różni)?
5. Pepsi czy Cola (sama nie mam zielonego pojęcia, czym się to różni)?
Cola
6. Jakie jest Twoje największe marzenie? Może już się spełniło?
6. Jakie jest Twoje największe marzenie? Może już się spełniło?
Mam dużooo marzeń. Chcę być elfem i dostać list z Hogwartu
7. Masz rodzeństwo?
7. Masz rodzeństwo?
Tak
8. Co daje Ci natchnienie do pisania?
8. Co daje Ci natchnienie do pisania?
Sama nie wiem. Chyba komentarze
9. Ulubiona/e piosenka/i?
9. Ulubiona/e piosenka/i?
"Give me love", "Zombie barbie", "Till the casket drops" "FourFiveSeconds" "Another love" oraz wszystkie Cher Lloyd
10. Ulubiona/e książka/i?
10. Ulubiona/e książka/i?
Wybrani (na razie I tom), Wodospady cienia (na razie I-IV), Harry Potter, Kroniki białego królika, seria Rywalki, seria Igrzyska śmierci, prawdopodobnie Osobliwy dom pani Peregrine.
11. Ulubiony/e film/y?
11. Ulubiony/e film/y?
Wyścig z czasem, Avaengers
Ja nominuję:
http://nicniezdarzasiedwarazytaksamo.blogspot.com/
http://harrmionehariet.blogspot.com
http://rozdzielonetrio.blogspot.com/
http://harrmionehariet.blogspot.com
http://rozdzielonetrio.blogspot.com/
Moje pytania:
1. Ile masz lat?
2. Jakim stworzeniem nadprzyrodzonym chciałabyś być?
3. W jakim województwie mieszkasz?
4. Jaką książkę obecnie czytasz?
5. Kiedy ostatnio byłaś w kinie?
6. Masz jakieś zwierzę?
7. Masz siostrę?
8. A brata?
9. Czemu pizza jest okrągła, kawałki trójkątne, a pudełko kwadratowe?
10. Ulubiony film?
11. Cieszysz się z nominacji?
niedziela, 12 lipca 2015
Zmiana! Przeczytaj!
Ja odnośnie drugiej części. Wymyśliłam, że napiszę np. 10 one partów o ich dalszych latach. Pytanie brzmi: kto będzie to chciał. Żebym kontynuowała musi być przynajmniej 3 kom.
niedziela, 7 czerwca 2015
Rozdział 15 - Rozdajemy karty, dostajemy odpowiedzi
Biegnę. Biegnę szybko przez las. Ciemny las. Coś mnie goni. Nie obracam się. Biegnę szybciej. Bolą mnie nogi. Nie jestem sama... ktoś jest ze mną. Dziewczyna, chłopak, nie wiem. Słyszę jak upada. Nie odwracam się. Słyszę krzyk. Zatrzymuję się. Odwracam i widzę błysk świateł, ale one nie osłabiają bestii. Stwór dostrzega mnie i goni. Przyśpieszam, ale bestia jest szybsza. Dopada mnie i gryzie w rękę. Potem upada odtrącona przez śnieżnobiałego wilka. Luke, to on ze mną biegł, a teraz przemienił się w wilka. Patrzę za siebie. Biegła ze mną najmniej spodziewana osoba...
- Gabrielle? - wyszeptałam. Nie wiem czy we śnie, czy na jawie...
Kiedy się obudziłam na moim łóżku leżało mnóstwo prezentów: paczek i paczuszek. Zabrałam się za największą z nich. Była od rodziców. Dali mi książki "Dotyk Julii" oraz "Rywalki", śliczną poduszkę ze zdjęciem moim i mojej siostry, kubek z napisem "Wesołej gwiazdki", niebieską bluzę oraz trochę czekoladowych cukierków. Następna była zapakowana w zielono-srebrny papier. Pewnie od Americy. Nie myliłam się.
Siostra dała mi garstkę czekoladowych żab, kolczyki i perfumy. Od Ginny i Luny dostałam bransoletkę przyjaźni, od Percy'ego i Luke'a książkę "Quidditch przez wieki", od dziadków pieniądze, a od pani Wesley szalik w barwach Gryffindoru. Na łóżku leżało coś jeszcze. Ale od kogo. Chwyciłam różdżkę i powoli rozwinęłam papier. W środku była przepiękna suknia i karteczka: Na dzisiejszy bal. Kurcze! Całkiem zapomniałam, ale czemu ten anonim wiedział? Przecież informację rozwieszono dopiero wczoraj wieczorem. Nikt raczej nie zdążył powiadomić rodziny, więc anonim musi być albo wszystko wiedzący, albo gorzej - jest w Hogwarcie. Podniosłam się z łóżka i ubrałam. Ginny jeszcze spała, więc cicho zeszłam do Pokoju Wspólnego. Tam byli tylko Fred i George, którzy coś planowali. Kiedy usłyszeli moje kroki, przerwali i spojrzeli w moją stronę. Widoczniej nie byłam dla nich zagrożeniem, bo szybko wrócili do przerwanego zajęcia. Nagle poczułam jak tracę nad sobą kontrolę. Nogi same niosły mnie gdzieś.
Siostra dała mi garstkę czekoladowych żab, kolczyki i perfumy. Od Ginny i Luny dostałam bransoletkę przyjaźni, od Percy'ego i Luke'a książkę "Quidditch przez wieki", od dziadków pieniądze, a od pani Wesley szalik w barwach Gryffindoru. Na łóżku leżało coś jeszcze. Ale od kogo. Chwyciłam różdżkę i powoli rozwinęłam papier. W środku była przepiękna suknia i karteczka: Na dzisiejszy bal. Kurcze! Całkiem zapomniałam, ale czemu ten anonim wiedział? Przecież informację rozwieszono dopiero wczoraj wieczorem. Nikt raczej nie zdążył powiadomić rodziny, więc anonim musi być albo wszystko wiedzący, albo gorzej - jest w Hogwarcie. Podniosłam się z łóżka i ubrałam. Ginny jeszcze spała, więc cicho zeszłam do Pokoju Wspólnego. Tam byli tylko Fred i George, którzy coś planowali. Kiedy usłyszeli moje kroki, przerwali i spojrzeli w moją stronę. Widoczniej nie byłam dla nich zagrożeniem, bo szybko wrócili do przerwanego zajęcia. Nagle poczułam jak tracę nad sobą kontrolę. Nogi same niosły mnie gdzieś.
- Gdzie idziesz? - usłyszałam pytanie jednego bliźniaka. Nie mogłam odpowiedzieć. Chciałam krzyczeć, nie mogłam. Wyszłam, a nogi kierowały mnie na niższe piętro. Każdy kto mnie mijał patrzył się dziwnie. Ja nie mogłam nic powiedzieć. Tylko szłam dalej przerażona. W końcu stanęłam, ale nie odzyskałam kontroli. Byłam nikim w swoim ciele. Cichutko otworzyłam drzwi. Bo co miałam robić? Stać tak przez cały czas? O nie. Wydaje mi się, że ta siła, która mnie niosła, chce mi coś pokazać. Wcześniej sobie sama otwierała drzwi, czy teraz nastąpił moment odkrycia? Czy wreszcie dowiem się kim jest mój ojciec? Uchyliłam drzwi i wsunęłam się do łazienki Jęczącej Marty. Przeraziłam się. Byli tam profesor Dumbledore, profesor McGonagall, profesor Snape oraz profesor Sprout. Ale nie to mnie przeraziło. Pomiędzy nimi leżała Lindsey Carol. I była... martwa? Albo przynajmniej nieprzytomna. Chciałam stąd wyjść. Uciec. Nie patrzeć na to. Dość już przeżyłam ostatnimi czasy. Tym razem nogi tak jakby mnie posłuchały. Wyprowadziły mnie i prowadziły mnie jakimiś tajnymi korytarzami. Nie wiedziałam gdzie jestem, ale co z tego?! Myślała tylko o Lind, biednej małej Puchonce.
- Alicja? - usłyszałam za plecami. Nie wiem kiedy, ale znalazłam się w sali wejściowej. Odwróciłam się i zobaczyłam, że spotkałam pierwszą dobrą rzecz w tym dniu. Zobaczyłam piękną dziewczynę, która stała pomiędzy dwoma kobietami. Prawdopodobnie ciocią i babcią.
- Gabrielle. - dziewczyna przytuliła mnie - Wyszłaś ze szpitala? - dodałam radośnie, a ona z uśmiechem pokiwała głową. Przytuliła mnie. Nareszcie była przepełniona radością i życiem. Taką chciałam ją znać - taką jest mi dane poznać.
- W jakim domu jesteś? - zapytała po chwili - Ja mam być gdzieś, gdzie niedawno zwolniło się jedno miejsce. - pisnęłam z radości i miałam ochotę skakać do góry.
- Gryffindor. Odpowiedź na jedno i drugie. - uśmiechnęłam się szeroko, a ona mnie przytulił - Przedstawię ci moich przyjaciół. Będziemy się świetnie dogadywać!
~.~
Tak jak podejrzewałam, Gabi trafiła do domu Lwa, co mnie strasznie ucieszyło. Świetnie dogadywała się z moją paczką i wszyscy ją polubili. Z Americą też dogadywałam się dobrze, a jeszcze lepiej dzięki temu, że niedawno zerwała z tą okropną ropuchą. Naprawdę za to dziękuję! Ogólnie to nie wiem kiedy, ale zaczął się czerwiec, a raczej już kończył. Powiedzcie mi ludzie: kiedy?! Moje sny pojawiały się około raz w miesiącu. Jak się później spostrzegłam w czasie pełni. Znak czy przypadek? Raczej to pierwsze. Zaczęłam wszystko notować w pamiętniku. Tak na wszelki wypad i oto niedawno zdarzyły się dwie straszne rzeczy, które zrujnowały ten paromiesięczny spokój. A dzień zapowiadał się tak spokojnie:
- Ali. Musimy pogadać. - w moim pokoju znalazła się Gabrielle i Luna. Byłe zaniepokojone. Nie widziałam takie miny u tej pierwszej od czasu... szpitala.
- Co się stało? - nic nie przychodziło mi do głowy. One milczały jakby szukały odpowiednich słów. - Mówcie do cholery! - krzyknęłam i poczułam łzy na policzkach. Pierwsza opanowała się Gabrielle. Chyba wiedziała co zrobić. Usiadła koło mnie i mnie przytuliła.
- Tak mi przykro Ali. - chciałam zapytać znowu co się stało, ale wiedziałam, że dziewczyna zaraz powie - America zaginęła. Zostawiła tylko list. Pisała, że bardzo cię kocha. - blondynce też zaczął się łamać głos. Nie widziałam nic więcej, tylko wodę w moich oczach. - Ale to nie wszystko. Ginny została porwana. Do tej komnaty. - powiedziała szeptem, tak jakby nie była to prawda i mogła się urzeczywistnić dzięki mówieniu o tym. Nie, nie, nie! Nie Ginny. Ona sobie nie poradzi... A co z Ami!? Ostatnio też zachowywała się dziwnie. Może chce sobie coś zrobić? W tym momencie mój świat legł w gruzach i rozpłakałam się na dobre. Wiedziałam, że nie zrobię nic z Ginny, ale wiem jak pomóc Mer.
- Od zerwania z fretką zachowywała się dziwnie. Była jakaś przerażona. - przedstawiałam im mój plan. Byliśmy w pokoju chłopaków. Uspokoiłam się już i teraz musiałam pomóc siostrze. Tym bardziej dlatego, że myślę, iż blondas jej coś zrobił. I za to zapłaci.
- Do czego zmierzasz? - zapytał Luke. Jako pierwszy z grupy zabrał głos.
- Musimy go o to zapytać. - powiedziałam z determinacją - I uprzedzając kolejne pytanie: wiem co robię i tak, chcę to zrobić. - nikt już nie protestował. Wiedziałam jakie jest hasło do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Ami mi je pokazała podczas ferii. Żadnego Ślizgona nie było w zamku, dlatego miałyśmy to miejsce tylko dla siebie. W Pokoju Wspólnym jak na zawołanie był tylko Malfoy. Wspaniale. Uśmiechnęłam się zwycięsko. Chłopak poderwał się z miejsca i podbiegł do nas.
- Co w tu robicie? Skąd znacie hasło!? Powiem wszystko Snape'owi. - wrzasnął mi prosto w twarz.
- Po pierwsze: nie boję się ciebie. - powiedziałam twardo. Zmrużył oczy, ale nadal nie wyglądał groźnie. - Po drugie: powiedziałabym McGonagall co zrobiłeś. - spojrzał na mnie pytająco. Triumfowałam. - I po trzecie, które jest też odpowiedzią na drugie: Co zrobiłeś mojej siostrze. - szok, który pojawił się na jego twarz był nie do opisania. Szybko się opamiętał i próbował wykręcić, ale było już zapóźno. Nie wiem czy w ogóle zdawał sobie z tego sprawę.
- Nie wiem o czym mówisz. - widać było jak się denerwował. Zgrzytałam zębami ze złości. Był winny. Pałeczkę przejął Luke.
- Nie kłam. I nie próbuj się wykręcać, bo już się wydałeś. - mówił mój przyjaciel, a ja byłam wdzięczna za jego oskarżycielski ton. Draco wiedział, że jest przyparty do muru. Mimo to nie udzielał odpowiedzi. - Dalej. Czas nas goni, żeby ją uratować. - dodał zirytowany.
- Nie możecie jej pomóc. - co?
- Jak to? Co się stało? - wysyczałam przerażona. Pewność siebie mnie opuściła.
- Około miesiąc temu poszliśmy na późny spacer. Była pełnia. Ona mnie na niego namówiła. Szliśmy lasem i nagle wyskoczył wilkołak. Próbowaliśmy wszystkich czarów, ale nic nie dawało rezultatów. Uciekaliśmy. Wilkołak był tuż za nami. Ami potknęła się i to nią się zajął. Ja uciekłem, ale wróciłem po nią później. Była cała w krwi, ale żyła. Pomogłem jej, ale przemieniła się w wilkołaka. Bynajmniej tak myślimy. Dziś pierwsza pełnia.
- Co zrobiłeś?! Ty w ogóle wiesz jaka jest pierwsza pełnia, kiedy nie jest się odpowiednio zabezpieczonym! - wrzasnął na Ślizgona - Musimy ją znaleźć i to szybko. - tym razem powiedział do nas. Każdy się z nim zgodził. Ja i Luje poszliśmy po potrzebny sprzęt.
- Powinieneś zostać. To niebezpieczne dla ciebie. - powiedziałam z troską - Poradzimy sobie.
- Nie. Idę. Wiem jak jej pomóc. - otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć - Wiem jak jest trudno i tylko ja mogę jej pomóc. Idę. Koniec i kropka. - warknął. Nie winiłam go za takie zachowanie. Wilkołaki przed pełnią bywały nerwowe. Zabraliśmy potrzebny sprzęt i parę godzin później cała drużyna stała na skraju lasu.
- Dzięki, że chcecie pomóc, ale jeśli ktoś się rozmyślił niech idzie. Nikt nie ruszył się z miejsca. - Okey. - westchnęłam. Przez parę godzin wlekliśmy się po chaszczach i zaroślach. Ale ją znaleźliśmy. Pełnia była blisko. Ona siedziała na ziemi. Miała brudne włosy i ubranie.
- Pomóżcie mi. Błagam! - płakała. Pomogłam jej wstać.
- Niech ktoś pójdzie po Dumbledor'a. - powiedział ktoś. Chyba Luke. Po chwili Percy i Luna zniknęli, a obok mnie uklękła Gabrielle. Dobrze wiem, że ona poradzi sobie z taką traumą najlepiej, więc delikatnie się odsunęłam.
- Będzie dobrze. - szepnął mój przyjaciel. Kiwnęłam tylko głową. - Powinniśmy iść. Niedługo pełnia. - ogłosił już głośniej. Pomogłam mojej siostrze wstać. Była ranna w nogę, więc ja i Castellan podpieraliśmy ją. Bałam się, że nie zdążymy. Dotarliśmy na jakąś wielką polanę. Niezwykłą polanę. 60 m dalej odbywały się moje sny.
- Chodźmy szybciej. - powiedziałam, starałam się, żeby nie drżał mi głos. Posłuchali. Byłam pewna, że się uda. Od tego miejsca dzieliło nas tylko parę metrów. Gdy nagle Luke przystanął, a ja się prawie przewróciłam.
- Co, do... - i wtedy spojrzałam gdzie patrzy. Mała chmurka została przegoniona przez wiatr i patrzył teraz na nas okrągły księżyc. Ami też na niego spojrzała, a jej oczy niebezpiecznie zalśniły. Na żółto.
- Uciekajcie! - warknął blondyn - Powstrzymam ją. Uciekajcie! - warknął jeszcze raz, kiedy nie ruszyłam się z miejsca. Mer zaczęła się szarpać. Puściłam jej rękę, a ona chciała się na mnie rzucić, ale powstrzymał ją Luke. Gabrielle złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Dopiero po chwili zaczęłam biec o własnych siłach. Odwróciłam się na chwilę. Akurat wtedy moja siostra pchnęła chłopaka. On upadł i uderzył głową o kamień. Jęknęłam.
- Później po niego wrócimy. - szepnęła Gabrielle. Usłyszałam warknięcie. - Oh merde! - byłam prawie pewna, że przyjaciółka przeklina po Francusku. Dziewczyna odwróciła się i nie zauważyła kamienia na drodze. Przewróciła się. Chciałam jej pomóc. - Biegnij! - wrzasnęła - Tylko ty wiesz gdzie jesteśmy! - te słowa mnie przekonały. Jeśli mi się coś stanie, to im nie pomogę. Naglę usłyszałam krzyk. Odwróciłam się. Wilkołaczka była przy blondynce, ale odtrącił ją błysk świateł. Moi przyjaciele wrócili! Rudy wilk spojrzał na mnie i zawarczał głośno. Szybko pomknęłam dalej. America dopadła mnie i przewróciła. Poczułam bolące ukłucie w ręce. Potem na szyi i w nodze. Pamiętam tylko ten ból, bo potem straciłam przytomność. Czy umarłam?
- Witaj z powrotem, moja córko. - tak oto powiedział mi nie kto inny, a Severus Snape.
Kolorowa Dama - może i nie komentujesz długo, ale bardzo lubię twoje komentarze. Potrafią mnie przyprawić o uśmiech i dają kopa mojej wenie :-) Dziękuję ♥
Selene Neomajni - za długie, motywujące komentarze, które zawsze z chęcią czytam. Za twoje cenne uwagi i wskazówki, które bardzo sobie cenie :-) Dziękuję ♥
Aria - Za miłe i ciepłe słowa, które potrafiły mnie pocieszyć i rozbawić. Dziękuję ♥
Dorcas Meadowes - Black - bo zawsze mogłam liczyć na jakieś miłe słowa od ciebie. Na pocieszenie, kiedy uważałam, że coś mi wyszło beznadziejnie. Dziękuję ♥
Panienka Livvi - za bycie jedną z pierwszych czytelniczek, za tą wenę, którą dawały mi twoje komentarze. Za zadawanie tylu pytań. Mam nadzieję, że ten rozdział przyniósł ci odpowiedź na wiele z nich. Dziękuję ♥
Lady Mania - także za bycie jedną z pierwszych czytelniczek, za wykonanie nagłówka (który się nie zmarnuje, bo planuję zrobić 2 część), za każdy komentarz i każde ciepłe słowo. Dziękuję ♥
I wszystkim tym, którzy byli, są i będą. Dziękuję!
Do zobaczenia później
PA! - A
PS: Na razie możecie znaleźć mnie tu: http://story-of-hogwart-another.blogspot.com/
- Co zrobiłeś?! Ty w ogóle wiesz jaka jest pierwsza pełnia, kiedy nie jest się odpowiednio zabezpieczonym! - wrzasnął na Ślizgona - Musimy ją znaleźć i to szybko. - tym razem powiedział do nas. Każdy się z nim zgodził. Ja i Luje poszliśmy po potrzebny sprzęt.
- Powinieneś zostać. To niebezpieczne dla ciebie. - powiedziałam z troską - Poradzimy sobie.
- Nie. Idę. Wiem jak jej pomóc. - otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć - Wiem jak jest trudno i tylko ja mogę jej pomóc. Idę. Koniec i kropka. - warknął. Nie winiłam go za takie zachowanie. Wilkołaki przed pełnią bywały nerwowe. Zabraliśmy potrzebny sprzęt i parę godzin później cała drużyna stała na skraju lasu.
- Dzięki, że chcecie pomóc, ale jeśli ktoś się rozmyślił niech idzie. Nikt nie ruszył się z miejsca. - Okey. - westchnęłam. Przez parę godzin wlekliśmy się po chaszczach i zaroślach. Ale ją znaleźliśmy. Pełnia była blisko. Ona siedziała na ziemi. Miała brudne włosy i ubranie.
- Pomóżcie mi. Błagam! - płakała. Pomogłam jej wstać.
- Niech ktoś pójdzie po Dumbledor'a. - powiedział ktoś. Chyba Luke. Po chwili Percy i Luna zniknęli, a obok mnie uklękła Gabrielle. Dobrze wiem, że ona poradzi sobie z taką traumą najlepiej, więc delikatnie się odsunęłam.
- Będzie dobrze. - szepnął mój przyjaciel. Kiwnęłam tylko głową. - Powinniśmy iść. Niedługo pełnia. - ogłosił już głośniej. Pomogłam mojej siostrze wstać. Była ranna w nogę, więc ja i Castellan podpieraliśmy ją. Bałam się, że nie zdążymy. Dotarliśmy na jakąś wielką polanę. Niezwykłą polanę. 60 m dalej odbywały się moje sny.
- Chodźmy szybciej. - powiedziałam, starałam się, żeby nie drżał mi głos. Posłuchali. Byłam pewna, że się uda. Od tego miejsca dzieliło nas tylko parę metrów. Gdy nagle Luke przystanął, a ja się prawie przewróciłam.
- Co, do... - i wtedy spojrzałam gdzie patrzy. Mała chmurka została przegoniona przez wiatr i patrzył teraz na nas okrągły księżyc. Ami też na niego spojrzała, a jej oczy niebezpiecznie zalśniły. Na żółto.
- Uciekajcie! - warknął blondyn - Powstrzymam ją. Uciekajcie! - warknął jeszcze raz, kiedy nie ruszyłam się z miejsca. Mer zaczęła się szarpać. Puściłam jej rękę, a ona chciała się na mnie rzucić, ale powstrzymał ją Luke. Gabrielle złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Dopiero po chwili zaczęłam biec o własnych siłach. Odwróciłam się na chwilę. Akurat wtedy moja siostra pchnęła chłopaka. On upadł i uderzył głową o kamień. Jęknęłam.
- Później po niego wrócimy. - szepnęła Gabrielle. Usłyszałam warknięcie. - Oh merde! - byłam prawie pewna, że przyjaciółka przeklina po Francusku. Dziewczyna odwróciła się i nie zauważyła kamienia na drodze. Przewróciła się. Chciałam jej pomóc. - Biegnij! - wrzasnęła - Tylko ty wiesz gdzie jesteśmy! - te słowa mnie przekonały. Jeśli mi się coś stanie, to im nie pomogę. Naglę usłyszałam krzyk. Odwróciłam się. Wilkołaczka była przy blondynce, ale odtrącił ją błysk świateł. Moi przyjaciele wrócili! Rudy wilk spojrzał na mnie i zawarczał głośno. Szybko pomknęłam dalej. America dopadła mnie i przewróciła. Poczułam bolące ukłucie w ręce. Potem na szyi i w nodze. Pamiętam tylko ten ból, bo potem straciłam przytomność. Czy umarłam?
~.~
Słyszałam pikanie. Uchyliłam oczy, ale widziałam tylko biel. Kiedy złapałam ostrość obrazu, zobaczyłam, że nie jestem sama. Na moim łóżku siedział ten sam człowiek, który ukazał się w jednej z wizji. Chciałam o coś zapytać, ale nie dałam rady. Nie mogłam. Mężczyza westchnął.- Witaj z powrotem, moja córko. - tak oto powiedział mi nie kto inny, a Severus Snape.
~♥~
Stwierdziłam, że ukrócę historię i nie będę naciągać jakiś tematów. Kto zaskoczony zakończeniem? Mi się ten rozdział bardzooo podoba. Nasz nowy nagłówek wykonała Lady Mania, prawda, że jest śliczny? Opinie zostawiam wam. A teraz krótkie podziękowanie dla:Kolorowa Dama - może i nie komentujesz długo, ale bardzo lubię twoje komentarze. Potrafią mnie przyprawić o uśmiech i dają kopa mojej wenie :-) Dziękuję ♥
Selene Neomajni - za długie, motywujące komentarze, które zawsze z chęcią czytam. Za twoje cenne uwagi i wskazówki, które bardzo sobie cenie :-) Dziękuję ♥
Aria - Za miłe i ciepłe słowa, które potrafiły mnie pocieszyć i rozbawić. Dziękuję ♥
Dorcas Meadowes - Black - bo zawsze mogłam liczyć na jakieś miłe słowa od ciebie. Na pocieszenie, kiedy uważałam, że coś mi wyszło beznadziejnie. Dziękuję ♥
Panienka Livvi - za bycie jedną z pierwszych czytelniczek, za tą wenę, którą dawały mi twoje komentarze. Za zadawanie tylu pytań. Mam nadzieję, że ten rozdział przyniósł ci odpowiedź na wiele z nich. Dziękuję ♥
Lady Mania - także za bycie jedną z pierwszych czytelniczek, za wykonanie nagłówka (który się nie zmarnuje, bo planuję zrobić 2 część), za każdy komentarz i każde ciepłe słowo. Dziękuję ♥
I wszystkim tym, którzy byli, są i będą. Dziękuję!
Do zobaczenia później
PA! - A
PS: Na razie możecie znaleźć mnie tu: http://story-of-hogwart-another.blogspot.com/
czwartek, 14 maja 2015
Rozdział 14 - Krew, dużo krwi, święta i renifer?
Mijały dni, tygodnie, aż w końcu minął miesiąc, od kiedy przywieziono ją do szpitala. Co raz bardziej zaprzyjaźniła się z Rickiem i Gabrielle, w Hogwarcie robiło się coraz bardziej niebezpiecznie, a jej matka intensywnej myślała nad słowami przybysza. Pewnego dnia zawołała ją do siebie Sylvia.
- Mam! - powiedziała uradowana. Alicja chciała zapytać o co jej chodzi, ale ta pokazała cały worek z krwią. Jak się domyślała, z krwią wampira.
- Skąd to masz? - zapytała. Kobieta odłożyła krew i usiadła koło dziewczyny.
- To może zabrzmieć dziwnie, ale jest dziwne. - zrobiła krótką pauzę - Wczoraj w nocy ktoś włamał się do laboratorium. Byliśmy tam prawie od razu, ale nikogo nie było...
- Wampir? - spytała, bo nie mogła wytrzymać. Jones kiwnęła głową.
- Zostawił po sobie tylko to. - wskazała głową krew - Oraz... - zawahała się, ale skończyła - Liścik. Zostawił też liścik. Jeśli chcesz to go przeczytać. Może tobie coś powie.
- Pokaż. - powiedziała, a kobieta wyjęła z biurka zwitek pergaminu. - To jest przedziwne! I okropne!
- Mam! - powiedziała uradowana. Alicja chciała zapytać o co jej chodzi, ale ta pokazała cały worek z krwią. Jak się domyślała, z krwią wampira.
- Skąd to masz? - zapytała. Kobieta odłożyła krew i usiadła koło dziewczyny.
- To może zabrzmieć dziwnie, ale jest dziwne. - zrobiła krótką pauzę - Wczoraj w nocy ktoś włamał się do laboratorium. Byliśmy tam prawie od razu, ale nikogo nie było...
- Wampir? - spytała, bo nie mogła wytrzymać. Jones kiwnęła głową.
- Zostawił po sobie tylko to. - wskazała głową krew - Oraz... - zawahała się, ale skończyła - Liścik. Zostawił też liścik. Jeśli chcesz to go przeczytać. Może tobie coś powie.
- Pokaż. - powiedziała, a kobieta wyjęła z biurka zwitek pergaminu. - To jest przedziwne! I okropne!
~.~
TUŻ PO ROZDZIALE 13
TUŻ PO ROZDZIALE 13
- Więc chciała, żebyśmy to wiedzieli? - spytałem po raz kolejny. Ruda kiwnęła głową. - Ale po co chciała wiedzieć, że umrze!?
- Nie wiem. Może jej zapytasz! - wrzasnęła na mnie Ślizgonka - A sorry. Przecież umiera w szpitalu!
- Nie wiemy, czy naprawdę umrze. - powiedziała cicho Ginny, Wszyscy przenieśli na nią wzrok. Nie odzywała się jeszcze. Nagle wszyscy zamilkli, a długą ciszę przerwała ruda.
- Wampiry nie chętnie oddają krew. - szepnęła - Chciała, żebyście wiedzieli. Nic więcej. - powiedziała i wyszła. My siedzieliśmy na poduszka w Pokoju Życzeń. Odnalazły go Luna i Ginny, kiedy potrzebowały się schować. Wracaliśmy ze śniadania, gdy dorwała nas ruda i powiedziała, że ma wieści od Alicji. Myśleliśmy, że pozytywne.
- Wredna, ruda cholera! - wrzasnąłem i wyszedłem. Chciałbym jej nie wierzyć, ale czemu miałaby kłamać. A tak, zapomniałem! Jest Ślizgonką! Ostatnio nie chciała mi powiedzieć. Wymyśliła to jako zemstę za karę. Jestem pewny, a może po prostu w to wierzę...
Tak, czy inaczej pół godziny później siedziałam już w pokoju szpitalnym i czekałam na pielęgniarkę. Pobierała krew od jakiegoś czarodzieja. Potem mam dostać ją ja. Czekałam na to tyle czasu, a teraz tego nie chcę. Dlaczego? Gabrielle. Nie, ona nie mogła być przyczyną wszystkiego co najgorsze. Po prostu nie chciałam wrócić do Hogwartu. Nie wiem dlaczego, ale takie były fakty. Po chwili weszła pielęgniarka oraz uzdrowicielka, która niosła tacę z ciastkami.
- Możesz się źle poczuć. - powiedziała - lepiej, żebyś od razu coś zjadła. - odłożyła rzeczy na stoliczek i wyszła. Podwinęłam rękaw bluzki, na którym było ugryzienie.
- Pewnie się cieszysz, że niedługo stąd wyjdziesz? - zapytała, a ja tylko kiwnęłam głową i się uśmiechnęłam. Chciałam zostać. Chciałam wspierać Gabrielle. Może niedługo spotkam ją w Hogwarcie? W pewnym momencie pielęgniarka wbiła igłę i przestałam o tym myśleć. Przestałam myśleć o wszystkim, a w mojej głowie był tylko ból. Rana potwornie piekła. a mi kręciło się w głowie. Kiedy skończyła posmarowała to jakimś kremem i zakleiła ranę dużym plastrem. Zjadłam i wypiłam to co mi przynieśli, a potem położyłam się spać. Co z tego, że szpitalne leżanki są strasznie niewygodne?
Kiedy się obudziłam, byłam w swoim łóżku. Było jakieś popołudnie. Podniosłam się na łokciach i zobaczyłam, że na swoim łóżku siedzi Rick. Był gotowy do drogi. Ale miał jechać za tydzień?
- Hej. - powiedział - Długo spałaś. - chciałam go zapytać, ale skojarzyłam fakty. Spałam tydzień. Ten lek mnie tak omamił, że spałam tydzień. Nie jestem pewna, czy to dobrze, ale teraz to nieważne. Czy Rick został, żeby się ze mną pożegnać.
- Wyjeżdżasz niedługo? - zapytał, a ja skinęłam głową - Gabrielle nie jest zła, cieszy się naszym szczęściem. - dodał jakby czytał w moich myślach
- Więc wyjeżdżasz. - nareszcie wydobyłam z siebie głos. On przytaknął. - Dziwnie mi będzie bez was. - powiedziałam, zresztą szczerze.
- Mi też. -powiedział, a ja czułam, że to prawda - Nie zapomnij o mnie. - szepnął i wyszedł, a po drodze położył mi na łóżku małe pudełeczko. Chciałam zażądać wyjaśnień, ale on już wyszedł. Pobiegłam do drzwi, ale jego już nie było.
- Dziękuję. - szepnęłam i otworzyłam pudełko. To co tam było zaparło mi dech w piersi. Był tam piękny naszyjnik z niezapominajką w środku. Od razu go założyłam. - Nie zapomnę.
Dojechałam do Hogsmead wieczorem, a do Hogwartu pojechałam powozem. Kiedy dojechałam jedli kolację. Weszłam do Wielkiej Sali i oniemiałam. W miejscu gdzie zawsze stał stół nauczycieli, stał... WIELKI RENIFER! W około panował chaos, a ja nie wiedziałam, czy śmiać się, czy im pomóc. Spojrzałam na braci Wesley'ów. Śmieli się najgłośniej. I wszystko stało się jasne... Albo przetransmutowali stół w renifera, albo go tu sprowadzili, albo jestem nienormalna. W pewnym momencie wkroczyła McGonagall i zrobiła z tym porządek. Szykowało się na niezłą aferę, ale ja znalazłam Ginny i razem poszłyśmy do dormitorium. McGonagall ukarała chyba bliźniaków, bo kiedy przechodziłyśmy koło tablicy z punktami, spadło trochę czerwonym kamyczków.
Nasz Pokój Wspólny był pięknie przyozdobiony. Dodano więcej godeł z wężem, a na choince wisiały przynajmniej po dwa komplety zielonych i srebrnych bombek oraz światełka w tych dwóch kolorach. Było po prostu pięknie. Nagle ktoś puknął ją w ramię. Odwróciła się.
- Stoisz pod jemiołą. - szepnął blondyn. Przybliżył się i pocałował ją. Nie był to romantyczny i namiętny pocałunek. Było to jak całowanie ropuchy.
A w tym samy czasie Alicję nawiedzała kolejna wizja...
Rozdział jest kiepski, ale powoli zbliżamy się do końca. Niedługo będzie przeskok czasowy o jakiś miesiąc!
- Wredna, ruda cholera! - wrzasnąłem i wyszedłem. Chciałbym jej nie wierzyć, ale czemu miałaby kłamać. A tak, zapomniałem! Jest Ślizgonką! Ostatnio nie chciała mi powiedzieć. Wymyśliła to jako zemstę za karę. Jestem pewny, a może po prostu w to wierzę...
~.~
Wróciłam do pokoju i uradowana usiadłam na łóżku, ale mój zapał zgasł, kiedy zobaczyłam, że Rick pakuje rzeczy. Skoro ja wyjeżdżam i on wyjeżdża to Gabrielle zostaje sama. Usiadłam na łóżku. Zaprzyjaźniliśmy się przez ten czas, a teraz ją zostawiamy?Tak, czy inaczej pół godziny później siedziałam już w pokoju szpitalnym i czekałam na pielęgniarkę. Pobierała krew od jakiegoś czarodzieja. Potem mam dostać ją ja. Czekałam na to tyle czasu, a teraz tego nie chcę. Dlaczego? Gabrielle. Nie, ona nie mogła być przyczyną wszystkiego co najgorsze. Po prostu nie chciałam wrócić do Hogwartu. Nie wiem dlaczego, ale takie były fakty. Po chwili weszła pielęgniarka oraz uzdrowicielka, która niosła tacę z ciastkami.
- Możesz się źle poczuć. - powiedziała - lepiej, żebyś od razu coś zjadła. - odłożyła rzeczy na stoliczek i wyszła. Podwinęłam rękaw bluzki, na którym było ugryzienie.
- Pewnie się cieszysz, że niedługo stąd wyjdziesz? - zapytała, a ja tylko kiwnęłam głową i się uśmiechnęłam. Chciałam zostać. Chciałam wspierać Gabrielle. Może niedługo spotkam ją w Hogwarcie? W pewnym momencie pielęgniarka wbiła igłę i przestałam o tym myśleć. Przestałam myśleć o wszystkim, a w mojej głowie był tylko ból. Rana potwornie piekła. a mi kręciło się w głowie. Kiedy skończyła posmarowała to jakimś kremem i zakleiła ranę dużym plastrem. Zjadłam i wypiłam to co mi przynieśli, a potem położyłam się spać. Co z tego, że szpitalne leżanki są strasznie niewygodne?
Kiedy się obudziłam, byłam w swoim łóżku. Było jakieś popołudnie. Podniosłam się na łokciach i zobaczyłam, że na swoim łóżku siedzi Rick. Był gotowy do drogi. Ale miał jechać za tydzień?
- Hej. - powiedział - Długo spałaś. - chciałam go zapytać, ale skojarzyłam fakty. Spałam tydzień. Ten lek mnie tak omamił, że spałam tydzień. Nie jestem pewna, czy to dobrze, ale teraz to nieważne. Czy Rick został, żeby się ze mną pożegnać.
- Wyjeżdżasz niedługo? - zapytał, a ja skinęłam głową - Gabrielle nie jest zła, cieszy się naszym szczęściem. - dodał jakby czytał w moich myślach
Naszyjnik Alicji |
- Mi też. -powiedział, a ja czułam, że to prawda - Nie zapomnij o mnie. - szepnął i wyszedł, a po drodze położył mi na łóżku małe pudełeczko. Chciałam zażądać wyjaśnień, ale on już wyszedł. Pobiegłam do drzwi, ale jego już nie było.
- Dziękuję. - szepnęłam i otworzyłam pudełko. To co tam było zaparło mi dech w piersi. Był tam piękny naszyjnik z niezapominajką w środku. Od razu go założyłam. - Nie zapomnę.
~.~
Kiedy Ginny się obudziła, Luna była w trakcie pakowania. Dziewczyna musiała chwilę pomyśleć z jakiej to okazji, ale w końcu się domyśliłaś. Święta. Święto, w które rodzice ją wystawiają i jadą do brata. Zrezygnowana położyła się na łóżku. Zawsze tak było. Rodzice ich ignorowali i jechali gdzieś. To było przykre, ale prawdziwe.
~.~
Tydzień później byłam już spakowana i gotowa do drogi. Stała na peronie 9 i 3/4. Czekałam na pociąg, który przywiezie uczniów do Londynu, a potem mnie do Hogwartu. Nagle wynurzył się zza zakrętu ta piękna maszyna. Gdy podjechała na peron, wyspał się z niej tłum uczniów. Nie zauważyłam wśród nich nikogo znajomego, trudno. Wsiadła do pociągu, gdy zawołał mnie maszynista. Podróż minęła dość spokojnie.Dojechałam do Hogsmead wieczorem, a do Hogwartu pojechałam powozem. Kiedy dojechałam jedli kolację. Weszłam do Wielkiej Sali i oniemiałam. W miejscu gdzie zawsze stał stół nauczycieli, stał... WIELKI RENIFER! W około panował chaos, a ja nie wiedziałam, czy śmiać się, czy im pomóc. Spojrzałam na braci Wesley'ów. Śmieli się najgłośniej. I wszystko stało się jasne... Albo przetransmutowali stół w renifera, albo go tu sprowadzili, albo jestem nienormalna. W pewnym momencie wkroczyła McGonagall i zrobiła z tym porządek. Szykowało się na niezłą aferę, ale ja znalazłam Ginny i razem poszłyśmy do dormitorium. McGonagall ukarała chyba bliźniaków, bo kiedy przechodziłyśmy koło tablicy z punktami, spadło trochę czerwonym kamyczków.
Nasz Pokój Wspólny był pięknie przyozdobiony. Dodano więcej godeł z wężem, a na choince wisiały przynajmniej po dwa komplety zielonych i srebrnych bombek oraz światełka w tych dwóch kolorach. Było po prostu pięknie. Nagle ktoś puknął ją w ramię. Odwróciła się.
- Stoisz pod jemiołą. - szepnął blondyn. Przybliżył się i pocałował ją. Nie był to romantyczny i namiętny pocałunek. Było to jak całowanie ropuchy.
A w tym samy czasie Alicję nawiedzała kolejna wizja...
Rozdział jest kiepski, ale powoli zbliżamy się do końca. Niedługo będzie przeskok czasowy o jakiś miesiąc!
sobota, 11 kwietnia 2015
Rozdział 13 - Listy od wszystkich
Gdy się obudziłam, koło mojego łóżka leżało mnóstwo kolorowych kopert. Sięgnęłam po jedną. Wyciągnęłam tą w kolorze niebieskim. Od Ginny.
Hogwart, 26.10.14
Droga Alicjo,
Nie wiem co się z tobą dzieje. Próbowałam się dowiedzieć czegokolwiek, ale bez skutecznie. Wszyscy są przygnębieni i melancholijni. Nawet Fred i George już nie żartują. Nauczyciele są rozkojarzeni. Nawet Snape! Czasem wydaje mi się, że patrzy na twoje miejsce ze smutkiem w oczach. Dumbledore często wspomina nam o przyjaźni i wierności. W dodatku na ścianie znaleziono panią Noriss, która była spetryfikowana. A obok niej był dziwny napis. Boję się, wszyscy się boją. Boją się niewiedzy. Mam nadzieję, że dostaniesz list, odpiszesz i, że nic ci nie jest.
Pozdrawiam, Ginny
Po przeczytaniu treści listu, otarłam łzy. Mam nadzieję, że nic nie stanie się moim przyjaciołom. Dziwny napis... Czy mamy się bać? Chyba tak, skoro wszyscy się boją. Ale czemu Snape się o mnie boi. Za dużo myślenia, więc sięgnęłam po następną kopertę. Białą. Była od profesor McGonagall.
Szanowna panno Prior,
Wiem co się Pani stało i mam nadzieję, że zalecała się Pani do moich rad. Z przykrością informuję, że nie wróci Pani do Hogwartu przed zażyciem leku. Na razie nie znaleźliśmy chętnego wampira i możliwe, że nie pojawi się Pani w szkole aż do końca ferii świątecznych. Będzie miała pani dużo nadrabiani, dlatego będzie Pani musiała uczęszczać na korepetycje ze mną, profesorem od zaklęć, eliksirów i zielarstwa. Do tego będą też lekcje dodatkowe z profesorem Dumbledorem.
Zastępca dyrektora, Minerva McGonagall
Następne były od Luka, mamy, Luny, Percego, innych nauczycieli. Aż została ostatnia koperta. Złota, pachnąca różami, zarówno szorstka i delikatna w dotyku, błyszcząca, tak znana. Otwierać, nie otwierać? Dotknęłam jej jeszcze raz i jednym ruchem wyjęłam zawartość. Pergamin, na który były tak dobrze mi znane litery, był lekko różowy. Rozwinęłam list.
Kochana Ali
Nie mogę rozmawiać z tobą normalnie, więc wiedz, że nie chciałam odejść. Wąż nigdy nie pokona lwa. Wąż nigdy nie wygra, Wąż nie da rady. Wiem co ci jest, ale nikomu nie powiem. Przyrzekam. Jestem i zawszę będę sercem Gryfonką. Nic tego nie zmieni. I zawsze będę twoją siostrą. Musiałam odejść z Gryffindoru. Draco jest tylko moim znajomy, a poza tym, wydawało mi się, że moja wredność pasuje do Slytherinu. Ale nienawidzę tych zasad. Nienawidzę rygoru krwi, szydzenia, znęcania się, ograniczenia tylko do jednego domu, nienawidzę siebie, za to co ci zrobiłam, za to co ci robiłam. Nie wiedzą jeszcze, że jestem półkrwi i nie chcę, żeby się dowiedzieli. I tak w Gryffindorze jestem już spalona. Pozostaje mi tylko udawać. Zawsze byłam fałszywa. Kocham cię, pamiętaj o tym. Pamiętaj, że zawsze będę twoją siostrą. Pamiętaj...
XOXO, America
Czemu czytając ten list, zachciało mi się płakać. Czemu moja siostra się nawróciła? Czemu zdradziła? Czemu zdradziła Gryffindor? Czemu Slytherin? Czemu zdradziła Slytherin.? Czemu te puste słowa odciskają się na moim sercu!? Czemu jest tak dużo pytań, a zero odpowiedzi!? Przeczytałam list jeszcze raz i następny, a potem kolejny, i kolejny... nadal zero odpowiedzi. Oparłam głowę o ścianę. Tyle pytań, na które nie ma odpowiedzi. Chwyciłam mój pergamin i nakreśliłam odpowiedź.
~.~
- Amercia! No powiedz. - krzyczał, ale ja go nie słuchałam. Byłam nieugięta, w końcu coś obiecałam siostrze. Czemu ja w ogóle zgodziłam się na to spotkanie.
- Nic ci nie powiem. Tracisz tylko twój i mój czas! A jak ktoś nas nakryje, to będziemy sprzątać kible przez następny miesiąc. Albo gorzej. Zapomnij, nie usłyszysz o mojej siostrze nic!
- Myślałem, że ją kochasz. - krew się we mnie zagotowała. Jak on, taki nędzy mały chłopczyk, śmie mówić mi, że nie kocham mojej siostry.
- Nie wiesz nic! Nie znasz mnie! Nie znasz nas! Nic nie wiesz ani o mnie, ani o Alicji! Więc się zamknij i wracaj, zanim ktoś nas nakryje...
- Chyba troszeczkę za późno. - usłyszałam za plecami głos opiekunki Gryffindoru. Mruknęłam pod nosem "zajebiście" i odwróciłam się do kobiety. - Czy wy wiecie, która godzina!? Zakłócacie ciszę nocną, ale zajmę się wami dopiero jutro. O ósmej, w moim gabinecie. I nie spóźnijcie się! - rzekła i poszła. Powstrzymałam się, żeby nie przywalić blondynowi w twarz. Ruszyłam do lochów. Czemu ja w ogóle przyszłam na to głupie spotkanie! W zamku jest niebezpiecznie, a ja jak gdyby nigdy nic, spokojnie spaceruję sobie w środku nocy.
- Czysta krew. - syknęłam do ściany i przeszłam. O tej porze pokój wspólny był oczywiście pusty, więc udałam się do mojego dormitorium, mijałam przy tym te mdłe zielone kanapy, srebrne fotele, srebrne szafki i półki, zielone dywany, a wszystko z godłem węża. Wspięłam się po schodach na wyższe piętro i weszłam do dormitorium. Hestia, Flora, Dafne i Pansy już spały, przy czym ta ostatnia głośno chrapała. Położyłam się na łóżku i złapałam kartę od Luka. Było na niej napisane:
Droga Americo
Spotkajmy się o północy, w korytarzu na trzecim piętrze,
koło obrazu Rycerzy Okrągłego Stołu
Luke
Rzuciłam kartkę z powrotem na łóżko. Nagle usłyszałam delikatne pukanie w okno i odwróciłam się gwałtownie, gotowa do ataku. Na szczęście była to tylko Anastazja, sowa Alicji. Otworzyłam okno, a ona wleciała. Miała coś przywiązane do nóżki. List. Odezwał się we mnie promyk nadziei. Wpuściłam sówkę do klatki Wredka*, a on bardzo się ucieszył z odwiedzin. Zasunęłam kotary. Zapaliłam koniec różdżki, szepcząc zaklęcie lumos. Wstrzymałam oddech i rozwinęłam pergamin.
** - na lepszy pomysł nie wpadłam
*** - teraz jest około połowa listopada
Tak oto prezentuje się 13. Nie jest to jakiś zachwycający rozdział. Najbardziej jestem zadowolona z ostatnich trzech scen. Czekam na komentarze.
- Nic ci nie powiem. Tracisz tylko twój i mój czas! A jak ktoś nas nakryje, to będziemy sprzątać kible przez następny miesiąc. Albo gorzej. Zapomnij, nie usłyszysz o mojej siostrze nic!
- Myślałem, że ją kochasz. - krew się we mnie zagotowała. Jak on, taki nędzy mały chłopczyk, śmie mówić mi, że nie kocham mojej siostry.
- Nie wiesz nic! Nie znasz mnie! Nie znasz nas! Nic nie wiesz ani o mnie, ani o Alicji! Więc się zamknij i wracaj, zanim ktoś nas nakryje...
- Chyba troszeczkę za późno. - usłyszałam za plecami głos opiekunki Gryffindoru. Mruknęłam pod nosem "zajebiście" i odwróciłam się do kobiety. - Czy wy wiecie, która godzina!? Zakłócacie ciszę nocną, ale zajmę się wami dopiero jutro. O ósmej, w moim gabinecie. I nie spóźnijcie się! - rzekła i poszła. Powstrzymałam się, żeby nie przywalić blondynowi w twarz. Ruszyłam do lochów. Czemu ja w ogóle przyszłam na to głupie spotkanie! W zamku jest niebezpiecznie, a ja jak gdyby nigdy nic, spokojnie spaceruję sobie w środku nocy.
- Czysta krew. - syknęłam do ściany i przeszłam. O tej porze pokój wspólny był oczywiście pusty, więc udałam się do mojego dormitorium, mijałam przy tym te mdłe zielone kanapy, srebrne fotele, srebrne szafki i półki, zielone dywany, a wszystko z godłem węża. Wspięłam się po schodach na wyższe piętro i weszłam do dormitorium. Hestia, Flora, Dafne i Pansy już spały, przy czym ta ostatnia głośno chrapała. Położyłam się na łóżku i złapałam kartę od Luka. Było na niej napisane:
Droga Americo
Spotkajmy się o północy, w korytarzu na trzecim piętrze,
koło obrazu Rycerzy Okrągłego Stołu
Luke
Rzuciłam kartkę z powrotem na łóżko. Nagle usłyszałam delikatne pukanie w okno i odwróciłam się gwałtownie, gotowa do ataku. Na szczęście była to tylko Anastazja, sowa Alicji. Otworzyłam okno, a ona wleciała. Miała coś przywiązane do nóżki. List. Odezwał się we mnie promyk nadziei. Wpuściłam sówkę do klatki Wredka*, a on bardzo się ucieszył z odwiedzin. Zasunęłam kotary. Zapaliłam koniec różdżki, szepcząc zaklęcie lumos. Wstrzymałam oddech i rozwinęłam pergamin.
Droga Mer!
Nie gniewam się, więc co mam wybaczać. Pamiętam, że byłaś dla mnie wredna, ignorowałaś mnie, szydziłaś, przedżeźniałaś. Ale pamiętam też, że mnie kochałaś, broniłaś, pomagałaś. Pamiętam i nie zapomnę. Nie wiem co dzieje się w Hogwarcie, ale wiem, że coś niedobrego. Chcę, żebyś powiedziała co mi jest moim przyjaciołom, Ginny, Lunie, Lukowi, Percy'emu. I nie pytaj "ale jesteś pewna", bo jestem. Mam nadzieję, że radzisz sobie ze Ślizgonami. Pobyt w szpitalu jest dla mnie męczący, więc nie dam rady napisać nic więcej. Zabicie węża jest łatwiejsze niż zabicie lwa, bo lew nawet po śmierci jest dzielny i dumny.
Pozdrawiam, trzymaj się, Alicja
* - sowa Ami
Czyli to, że dostanę karę, bo nie chciałam powiedzieć Lukowi o Ali, pójdzie na marne. Ok. Gdybym dostała tę karę, ale nie powiedziała mu, to byłaby to sprawa słuszna. Ale najważniejsze jest i tak to, że ona pamięta...
~.~
~ Obudziłam się o wschodzie słońca. Podeszłam do okna i spojrzałam przez nie. Nagle niebo poczerniało pojawiła się postać. Cała ubrana na czarno i zakapturzona.
- Uważaj. Jesteś w wielkim niebezpieczeństwie. To stanie się w 26 czerwca. Uważaj... - głos miała lodowaty i zimny, ale czemu mnie ostrzega? W tym momencie wszystko zaczęło się rozmywać. Na końcu zniknęła czarna postać...~
Obudziłam się i podniosłam gwałtownie to był tylko sen, ale moje sny nie są normalne. Rozejrzałam się po pokoju. Ricka nie było, a dziewczyna siedziała na łóżku.
- Jestem Gabrielle. - powiedziała - Chyba się jeszcze nie przedstawiłam.
- Alicja. - powiedziałam i nastąpiła chwila ciszy, którą w końcu przerwała Gabrielle.
- Uczysz się w Hogwarcie? - pokiwałam głową - Bo mam wybór. Mogę zamieszkać z ciocią w Anglii i uczyć się w Hogwarcie lub z babcią w Polsce, i uczyć się w Polskich Uzdrowiskach Magicznych**. W Hogwarcie zawsze miałabym jakąś koleżankę. Dużo słyszałam o tej szkole.
- Uwierz mi, Hogwart to naprawdę świetny wybór. - zapewniłam, a ona się tylko uśmiechnęła.
- Uważaj. Jesteś w wielkim niebezpieczeństwie. To stanie się w 26 czerwca. Uważaj... - głos miała lodowaty i zimny, ale czemu mnie ostrzega? W tym momencie wszystko zaczęło się rozmywać. Na końcu zniknęła czarna postać...~
Obudziłam się i podniosłam gwałtownie to był tylko sen, ale moje sny nie są normalne. Rozejrzałam się po pokoju. Ricka nie było, a dziewczyna siedziała na łóżku.
- Jestem Gabrielle. - powiedziała - Chyba się jeszcze nie przedstawiłam.
- Alicja. - powiedziałam i nastąpiła chwila ciszy, którą w końcu przerwała Gabrielle.
- Uczysz się w Hogwarcie? - pokiwałam głową - Bo mam wybór. Mogę zamieszkać z ciocią w Anglii i uczyć się w Hogwarcie lub z babcią w Polsce, i uczyć się w Polskich Uzdrowiskach Magicznych**. W Hogwarcie zawsze miałabym jakąś koleżankę. Dużo słyszałam o tej szkole.
- Uwierz mi, Hogwart to naprawdę świetny wybór. - zapewniłam, a ona się tylko uśmiechnęła.
~.~
Ginny siedziała na łóżku. Pisała w pewnym małym czarnym dzienniku. W pewnym momencie wstała i poszła do Pokoju Wspólnego. Tam wołał ją Luke, Luna i Percy, ale ona nie słuchała. Szła dalej. Wyglądała jak zaklęta. W końcu doszła do łazienki. Otworzyła drzwi i otworzyła Komnatę Tajemnic. Wróciła do dormitorium i położyła się spać, by jutro zapomnieć co zrobiła tam...
~.~
May Prior siedziała w kuchni. Zajmowała się akurat rachunkami. Było późno, a jej syn już spał. Mąż jeszcze nie wrócił z pracy, więc spokojnie używała magii. Zupa gotowała się sama, a dziury zaszywały. Spojrzała na list leżący na stole. Już otwarty, przeczytany. Strach, tak strach, gościł w niej. Co będzie z jej córką? Co jeśli się dowie? Ale co jeśli nigdy się nie dowie. Poderwało ją pukanie. Najpierw pomyślała, że to mąż, który zapomniał kluczy. Ale nie. To było pukanie dwa razy cicho, dwa razy głośno. To był ich sygnał. Tak stary, ale nie zapomniany. Przekręciła zamek i otworzyła drzwi. Zobaczyła jego. Wyglądał tak samo jak zawsze.
- Wejdź. - szepnęła. Mężczyzna usiadł na kuchennym krześle. Kobieta zabarykadowała dom i usiadła naprzeciwko. - Przyszedłeś.
- Tak. Chcę ci powiedzieć, że powinnaś zabrać ją z Hogwartu.
- Nie zrobię tego. To jej dom. Tak samo jak był twoim domem i moim, i jej. Jeśli już zapomniałeś, to wszyscy byliśmy nietolerowani w domu. Wszyscy. Moja matka zostawiła mnie z ojcem i jego żoną. Wychowywałam się z mugolami i ona też wychowywała się. Przynajmniej do puki nie dostała listu. Nie wiesz jak żałuję, że nie powiedziałam jej wcześniej. A teraz nie wie, że jest czystej krwi...
- Wie! Ta głupia tiara jej powiedziała. - May zbladła - Ale nie wie, kto jest tym ojcem. Rzuciłem czar na tiarę. Nie może jej powiedzieć.
- Dobrze. Zastanowię się nad tym. - i postać zniknęła, tak szybko jak się pojawiła...
~*~
** - na lepszy pomysł nie wpadłam
*** - teraz jest około połowa listopada
Tak oto prezentuje się 13. Nie jest to jakiś zachwycający rozdział. Najbardziej jestem zadowolona z ostatnich trzech scen. Czekam na komentarze.
sobota, 28 marca 2015
Sprostowania, ciekawostki, czyli czego nie dowiesz się z czytania rozdziałów
CIEKAWOSTKI:
- Data założenia bloga nie jest przypadkowa. Już kiedyś założyłam bloga i właśnie tego dnia go zreformowałam i miał wtedy wielu, wielu czytelników
- Dzień urodzin Alicji pokrywa się z dniem moich urodzin, ale miesiąc jest inny, ponieważ nie chcę, żeby była moim odzwierciedleniem
- America została wzięta z "Rywalek"
- Alicja to połączenie różnym bohaterek, więcej w zakładce bohaterowie
- Na początku Alicja i Ginny miały trafić do Gryffindoru, a Ami i Luna do Ravenclawu
- Tiara przydziału zastanawiała się czy nie dać Mer do Slytherinu
- Alicja i America są tak naprawdę przyrodnimi siostrami
- Luke ma gen wilkołactwa, co oznacza, że ktoś z jego rodziny też go ma
- Matka Alicji była Puchonką
Sprostowania
- Pierwszy list jej mamy był krótki i mało zdradzał. Kobieta bała się napisać coś więcej, ponieważ nie może zdradzić kto jest jej ojcem
- Opowiadanie pokrywa się z drugą częścią, więc możliwe, że Ginny chciała powiedzieć o dzienniku (rozdział 8)
- Jej mama przyjaźniła się z Lily Evans i Huncwotami, więc musiała się uczyć w ich czasach
- Twarz w oknie i autor gróźb to ta sama osoba (rozdział 10)
- Alicja skłamała, ponieważ jeśliby powiedziała prawdę, musiałby powiedzieć o ojcu, groźbach, o tym, że ukradła tiarę, o Luku i innych przewinieniach
- Alicja nie mogła stać się wilkołakiem, ponieważ nie została ugryziona podczas pełni
- Bracia, z końca rozdziału 12, zostali wymyśleni przy oglądaniu TVD
- Data założenia bloga nie jest przypadkowa. Już kiedyś założyłam bloga i właśnie tego dnia go zreformowałam i miał wtedy wielu, wielu czytelników
- Dzień urodzin Alicji pokrywa się z dniem moich urodzin, ale miesiąc jest inny, ponieważ nie chcę, żeby była moim odzwierciedleniem
- America została wzięta z "Rywalek"
- Alicja to połączenie różnym bohaterek, więcej w zakładce bohaterowie
- Na początku Alicja i Ginny miały trafić do Gryffindoru, a Ami i Luna do Ravenclawu
- Tiara przydziału zastanawiała się czy nie dać Mer do Slytherinu
- Alicja i America są tak naprawdę przyrodnimi siostrami
- Luke ma gen wilkołactwa, co oznacza, że ktoś z jego rodziny też go ma
- Matka Alicji była Puchonką
Sprostowania
- Pierwszy list jej mamy był krótki i mało zdradzał. Kobieta bała się napisać coś więcej, ponieważ nie może zdradzić kto jest jej ojcem
- Opowiadanie pokrywa się z drugą częścią, więc możliwe, że Ginny chciała powiedzieć o dzienniku (rozdział 8)
- Jej mama przyjaźniła się z Lily Evans i Huncwotami, więc musiała się uczyć w ich czasach
- Twarz w oknie i autor gróźb to ta sama osoba (rozdział 10)
- Alicja skłamała, ponieważ jeśliby powiedziała prawdę, musiałby powiedzieć o ojcu, groźbach, o tym, że ukradła tiarę, o Luku i innych przewinieniach
- Alicja nie mogła stać się wilkołakiem, ponieważ nie została ugryziona podczas pełni
- Bracia, z końca rozdziału 12, zostali wymyśleni przy oglądaniu TVD
piątek, 27 marca 2015
LBA nr 4
Zostałam nominowana do LBA! Po raz: 4! Nominowała mnie Astoria Jackson, z bloga: http://lost-in-dreamsss.blogspot.com/, gorąco go polecam
1.Ulubiony sklep z butami?
CCC
2.Wolisz kupować czy wypożyczać książki?
Kupować, a potem się im przyglądać :*
3.Ile masz lat?
13, prawie
4.Jak się nazywasz?
Alicja Sims
5.Lubisz rysować?
Czasami
6.Kot vs pies
Oczywiście, że kotek/ O ten, który teraz leży mi na klawiaturze. Kocham cię kocie :*
7.Ulubiony słodycz?
Wafelki z czekoladą
8.Masz rodzeństwo?
Niestety tak
9.Ulubiony przedmiot?
Historia <3
10. Ulubiony sklep z ciuchami ?
H&M
11.Kiedy ostatnio byłaś w kinie
Będę jutro, na Zbuntowanej
Ja nominuję:
http://burzliwa-milosc-lily-evans.blogspot.com/
http://przeszlosc-czesto-boli.blogspot.com/
http://syriusz-black-i-dorcas-meadowes.blogspot.com/
http://dorcas-wyprawa-po-milosc.blogspot.com/
1.Ulubiony sklep z butami?
CCC
2.Wolisz kupować czy wypożyczać książki?
Kupować, a potem się im przyglądać :*
3.Ile masz lat?
13, prawie
4.Jak się nazywasz?
Alicja Sims
5.Lubisz rysować?
Czasami
6.Kot vs pies
Oczywiście, że kotek/ O ten, który teraz leży mi na klawiaturze. Kocham cię kocie :*
7.Ulubiony słodycz?
Wafelki z czekoladą
8.Masz rodzeństwo?
Niestety tak
9.Ulubiony przedmiot?
Historia <3
10. Ulubiony sklep z ciuchami ?
H&M
11.Kiedy ostatnio byłaś w kinie
Będę jutro, na Zbuntowanej
Ja nominuję:
http://burzliwa-milosc-lily-evans.blogspot.com/
http://przeszlosc-czesto-boli.blogspot.com/
http://syriusz-black-i-dorcas-meadowes.blogspot.com/
http://dorcas-wyprawa-po-milosc.blogspot.com/
Moje pytania:
1) Czytasz mojego bloga? A w ogóle wiesz kim jestem?
2) Jak masz na imię?
3) Lubisz TVD? Kogo lubisz najbardziej?
4) Lubisz historię, jako przedmiot w szkole?
5) Ile masz lat?
6) Gdzie chcesz studiować?
7) Ulubiona piosenka?
8) Ulubione zwierze?
9) Ulubiony film?
10) Ulubiony aktor/aktorka?
11) Ulubiona piosenkarka?
czwartek, 26 marca 2015
Rozdział 12 - Szpital
- Dlaczego nic więcej nam nie powiedziała. To nasza przyjaciółka, mamy prawo wiedzieć! - krzyknąłem po raz któryś. Każde z nas miało inny sposób na rozładowanie tych informacji. Luna siedziała cicho i wpatrywała się w ogień. Nie odezwała się, ani słowem. Ginny wymyślała jak dowiedzieć się więcej o naszej przyjaciółce, a Percy pokazał, że jednak ma w sobie trochę energii i boksował fotele i kanapy, i jeszcze ja. Darłem się na wszystko. Na chwilę usiadłem na fotelu i schowałem twarz w dłoniach. Dlaczego tak się o nią martwię?
"Trzeba być bardzo dzielnym, by stawić czoło wrogom, ale tyle samo męstwa wymaga wierność przyjaciołom" - Albus Dumbledore
- Dzień dobry. - weszła kobieta. Jak na uzdrowicielkę to młoda. - Będę twoją uzdrowicielką podczas twojego pobytu tutaj. - uśmiechnęła się - Nazywam się Sylvia Jones. Pokarz mi swoją rękę. - nie zrozumiałam o co jej chodzi, ale posłusznie zdjęłam sweter. Spojrzałam na prawą rękę, w której poczułam straszny ból.
- Auć. - powiedziałam, na ręce miałam potworne ugryzienie. Duże i rozwlekłe. Czerwone. Kobieta zakryła dłonią usta. Była przerażona, ja też. - Co mi się stało.
- To jest... to ugryzienie wilkołaka. Ale jak? Pełnia była dwa tygodnie temu. Tyle samo jest do następnej pełni. Jak to się stało. - ona histeryzowała, ale mnie nagle olśniło. W moim ostatnim śnie coś mnie ugryzło... Biegnę. Biegnę szybko przez las. Ciemny las. Coś mnie goni. Nie obracam się. Biegnę szybciej. Bolą mnie nogi. Nie jestem sama... ktoś jest ze mną. Dziewczyna, chłopak, nie wiem. Słyszę jak upada. Nie odwracam się. Słyszę krzyk. Zatrzymuję się. Odwracam i widzę błysk świateł, ale one nie osłabiają bestii. Stwór dostrzega mnie i goni. Przyśpieszam, ale bestia jest szybsza. Dopada mnie i gryzie w rękę. Potem upada odtrącona przez śnieżnobiałego wilka. Luke, to on ze mną biegł, a teraz przemienił się w wilka...
Dostrzegłam w tym śnie coś jeszcze. Było ciepło. Było lato lub koniec wiosny. Czyli Luke przynajmniej do tamtej pory będzie wilkołakiem. Wiem to, bo moje sny nie są zwyczajne. Moja rana też nie...
- Czysta krew. - powiedziałam i weszłam do dormitorium Ślizgonów. Mojego nowego dormitorium. Już załatwiłam z Dumbledorem, że się tam przeniosę. Przecież tiara chciała mnie tam dać, ale ja chciałam być z siostrą. Mój błąd, kolejny. W sumie to zaprzyjaźniłam się już z Pansy, Dafne, Florą i Hestią - moimi nowymi współlokatorkami. Ale to nie był mój największy problem. Jak moją siostrę ugryzł wilkołak? Jak? Pełnia była dawno. Pamiętam, bo spędziłam ten wieczór na wieży astronomicznej. Następna za dwa tygodnie. Cholera. Dzieje się coś niedobrego. Czuję to.
- Witaj Americo. Coś się stało? - w dotychczasowo pustym Pokoju Wspólnym, pojawiła się Flora Carrow. Polubiłam ją i wydaje mi się, że ona polubiła mnie. Może jednak tu pasowałam.
- Och, nic wielkiego. Po prostu moja kochana siostrzyczka. - słowo kochana wypowiedziałam sarkastycznie - pojechała do św. Munga i cała szkoła o tym mówi. A McGonagall myśli, że mnie to interesuje. - prychnęłam i obie się zaśmiałyśmy. Musiałam zachowywać się w Ślizgoński sposób. I nie pokazywać, że obchodzi mnie Gryfonka, z którą łączę mnie tylko więzy krwi.
- To musi być denerwujące. Cieszę się, że ja i moja siostra trafiłyśmy tu.Chyba bym się powiesiła gdybym trafiła do kartofli z Hufflepuff czy sztywniaków z Gryffindoru. Ravenclaw bym jeszcze przeżyła, ale inne to już nie. Dobrze, że tu trafiłam, a ty masz naprawdę wielkie szczęście, że zechciałaś się przenieść. - uśmiechnęła się do mnie, odwzajemniłam uśmiech. Mój był nieszczery, jakie szczęście, że opanowałam sztukę kłamania i sztuczności do perfekcji. Umiałam nie pokazywać niepewności, smutku, radości, ekscytacji, zdenerwowania i śmiać się na zawołanie. Były to przydatne umiejętności. Ale to dzięki nim nadawałam się do Slytherinu... - Twoja siostra jest szczególną sztywniaczką. Dobrze, że tu nie trafiła. Jest za brzydka na Ślizgonkę. - powstrzymywałam się, żeby nie przywalić tej suce w zęby.Odetchnęłam ciężko i wstałam.
- Muszę iść do łazienki. - powiedziałam uprzejmie i odeszłam. Otworzyłam drzwi do pokoju i kopnęłam w łóżko Flory. Uderzyłam z taką siłą, że coś wypadło z materaca. Obejrzałam to i okazało się, że to pamiętnik. Czas zachować się po Ślizgońsku...
"Trzeba być bardzo dzielnym, by stawić czoło wrogom, ale tyle samo męstwa wymaga wierność przyjaciołom" - Albus Dumbledore
~.~
Zaprowadzono mnie do jakiejś sali i kazano siąść na jakiejś kozetce. Poprzedni uzdrowiciel odszedł.- Dzień dobry. - weszła kobieta. Jak na uzdrowicielkę to młoda. - Będę twoją uzdrowicielką podczas twojego pobytu tutaj. - uśmiechnęła się - Nazywam się Sylvia Jones. Pokarz mi swoją rękę. - nie zrozumiałam o co jej chodzi, ale posłusznie zdjęłam sweter. Spojrzałam na prawą rękę, w której poczułam straszny ból.
- Auć. - powiedziałam, na ręce miałam potworne ugryzienie. Duże i rozwlekłe. Czerwone. Kobieta zakryła dłonią usta. Była przerażona, ja też. - Co mi się stało.
To jest wilk Luke |
Dostrzegłam w tym śnie coś jeszcze. Było ciepło. Było lato lub koniec wiosny. Czyli Luke przynajmniej do tamtej pory będzie wilkołakiem. Wiem to, bo moje sny nie są zwyczajne. Moja rana też nie...
~.~
Cholera. Moją siostrę ugryzł wilkołak. Co mam robić. Odrzuciłam rude włosy do tyłu.- Czysta krew. - powiedziałam i weszłam do dormitorium Ślizgonów. Mojego nowego dormitorium. Już załatwiłam z Dumbledorem, że się tam przeniosę. Przecież tiara chciała mnie tam dać, ale ja chciałam być z siostrą. Mój błąd, kolejny. W sumie to zaprzyjaźniłam się już z Pansy, Dafne, Florą i Hestią - moimi nowymi współlokatorkami. Ale to nie był mój największy problem. Jak moją siostrę ugryzł wilkołak? Jak? Pełnia była dawno. Pamiętam, bo spędziłam ten wieczór na wieży astronomicznej. Następna za dwa tygodnie. Cholera. Dzieje się coś niedobrego. Czuję to.
- Witaj Americo. Coś się stało? - w dotychczasowo pustym Pokoju Wspólnym, pojawiła się Flora Carrow. Polubiłam ją i wydaje mi się, że ona polubiła mnie. Może jednak tu pasowałam.
- Och, nic wielkiego. Po prostu moja kochana siostrzyczka. - słowo kochana wypowiedziałam sarkastycznie - pojechała do św. Munga i cała szkoła o tym mówi. A McGonagall myśli, że mnie to interesuje. - prychnęłam i obie się zaśmiałyśmy. Musiałam zachowywać się w Ślizgoński sposób. I nie pokazywać, że obchodzi mnie Gryfonka, z którą łączę mnie tylko więzy krwi.
- To musi być denerwujące. Cieszę się, że ja i moja siostra trafiłyśmy tu.Chyba bym się powiesiła gdybym trafiła do kartofli z Hufflepuff czy sztywniaków z Gryffindoru. Ravenclaw bym jeszcze przeżyła, ale inne to już nie. Dobrze, że tu trafiłam, a ty masz naprawdę wielkie szczęście, że zechciałaś się przenieść. - uśmiechnęła się do mnie, odwzajemniłam uśmiech. Mój był nieszczery, jakie szczęście, że opanowałam sztukę kłamania i sztuczności do perfekcji. Umiałam nie pokazywać niepewności, smutku, radości, ekscytacji, zdenerwowania i śmiać się na zawołanie. Były to przydatne umiejętności. Ale to dzięki nim nadawałam się do Slytherinu... - Twoja siostra jest szczególną sztywniaczką. Dobrze, że tu nie trafiła. Jest za brzydka na Ślizgonkę. - powstrzymywałam się, żeby nie przywalić tej suce w zęby.Odetchnęłam ciężko i wstałam.
- Muszę iść do łazienki. - powiedziałam uprzejmie i odeszłam. Otworzyłam drzwi do pokoju i kopnęłam w łóżko Flory. Uderzyłam z taką siłą, że coś wypadło z materaca. Obejrzałam to i okazało się, że to pamiętnik. Czas zachować się po Ślizgońsku...
~.~
Wróciłam do pokoju szpitalnego i usiadłam na łóżku. Nadal byłam duchowo nieprzytomna. Rozejrzałam się po pokoju. Pielęgniarz, który mnie przyprowadził teraz kazał iść tej dziewczynie.Zwrócił się do niej: Panno Foxter. Foxter, Foxter. Gdzieś słyszałam to nazwisko. Kiedy dziewczyna przechodziła obok mnie, spojrzałam na nią. Była nawet ładna. Nie, była piękna. Długie blond włosy, duże piwne oczy, kształty nos i usta. Normalnie ideał. Czerwona od płaczu twarz też zdawała się dodawać jej urody. Kiedy wyszła spojrzałam na Ricka. Patrzył się na mnie i uśmiechał przyjaźnie. Gdy wyszli zapytał:
- Już wiesz co ci jest. - ścisnęło mi się gardło, więc tylko pokiwałam głową, a potem nie mogłam się już dłużej powstrzymywać i wybuchłam płaczem. Poczułam na ramieniu jego dotyk. Głaskał mnie delikatnie. Nie mówił nic. I dobrze, wyczuł, że nie potrzebuję, a może nie chcę rozmawiać. A potem zasnęłam...
- Hej, wszystko będzie dobrze. Wszystko się ułoży. - wyszeptałam. Ona spojrzała na mnie, przyjrzała się mi i przytuliła. Kiedy się uspokoiła, zapytałam - Co się stało. - napotkałam spojrzenie jej oczu i szybko dodałam: - Nie musisz mówić, jeśli...
- Nie, nie. Powiem ci. Tylko nikomu nie mów. - pokiwałam głową i w milczeniu czekałam aż zbierze się, żeby mi o tym powiedzieć. - Parę dni temu wybraliśmy się na wycieczkę. Tata nalegał, chciał się wyrwać z pracy, na trochę z Francji. - więc mieszkała w Francji. Jakby się zastanowić miała lekko francuski akcent, ale Foxter to angielskie nazwisko. Może po prostu przeprowadziła się do Francji? - Chciał wybrać się do puszczy, która jest w Wielkiej Brytanii. Zeszliśmy ze ścieżki i tam... - zapłakała chwilę i zrobiła pauzę. - Tam było pełno wielkich pająków. Akromantule. We Francji ich nie ma, nie wiedziałam jak się bronić. Nick i Eddie kazali mi uciekać. Posłuchałam ich. Zawsze szybko biegałam, więc uciekłam. Zdążyłam nadać wiadomość na niebie, zanim, zanim,,. - znów zaniosła się krótkim płacze - to mnie zaatakowało. Szybko przybyli aurorzy, mi się nic nie stało, ale moja rodzina... - wybuchła płaczem, który tłumiła przez całą rozmowę. Przytuliłam ją, ale ona tego nie teraz potrzebowała. Nie potrzebowała słów, gestów, współczuć. Potrzebowała ciszy i spokoju. Postanowiłam ją zostawić i wrócić do swojego łóżka. Gdy na nim usiadłam, zauważyłam Ricka. Już nie spał. Gdy napotkał mój wzrok pokiwał głową i się położył. Ja uczyniłam to samo.
- Wiem. Znam lekarstwo. - Sylvia mówiła to z ogromnym entuzjazmem. Uśmiechała się, ale po chwili ten uśmiech zszedł z jej twarzy - Jest tylko jeden problem. - wybąkała. Spojrzałam na nią z wyrazem twarzy: wal śmiało - Potrzebna jest do tego krew wilkołaka, wampira i czarownicy. Muszą być ze sobą zmieszane. Krew czarownicy będziesz mieć. Nawet z tych żył. - poklepała się w rękę - Znam też wilkołaka, który z chęcią użyczy krew. - Ja też znam - Problem z wampirem. Najczęściej ukrywają się wśród zwykłych ludzi, którymi mogą się karmić. Zazwyczaj często nie oddają swojej krwi... - musiała spytać jeszcze o jedno.
- A co jeśli nie dostanę antidotum? - chyba głos mi lekko zadrżał
- Jeśli w porę nie dostarczymy ci leku, umrzesz. - wypowiedziała to tak gładko, spokojnie. Ciekawe ile razy już mówiła komuś, że umrze. Była stosunkowo młoda, więc raczej nie było tego dużo. A może była przeznaczona tylko do spraw, które nie mają szans na przeżycie. - Na razie będziemy spowalniać proces i szukać chętnego wampira. Raz w tygodniu będziesz zażywać krew wilkołaka i czarownicy, a codziennie czarodziei. - podała mi jakąś fiolkę z czerwoną substancją - Wypij.
- Co zamierzasz. - zapytał jeden z nich. Drugi spojrzał na niego przelotnie, a potem zwrócił uwagę na krajobraz miasta.
- Pomóc naszej siostrze. - odezwał się po chwili. - Jeśli tylko powie, że czegoś potrzebuje lub pragnie, zrobię lub znajdę to dla niej. - zrobił przerwę i znów spojrzał na blondyna - A ty?
- Złożyłem przysięgę, bracie. - spojrzał na niego gniewnie - Wiem co to znaczy i będę pomagać mojej siostrze i nie pozwolę, żeby stała jej się krzywda. Kocham ją. - powiedział, a zaraz potem plac West streat znów był pusty. Czrne postacie zniknęły tak szybko jak się pojawiły...
- Już wiesz co ci jest. - ścisnęło mi się gardło, więc tylko pokiwałam głową, a potem nie mogłam się już dłużej powstrzymywać i wybuchłam płaczem. Poczułam na ramieniu jego dotyk. Głaskał mnie delikatnie. Nie mówił nic. I dobrze, wyczuł, że nie potrzebuję, a może nie chcę rozmawiać. A potem zasnęłam...
~.~
Obudziłam się w nocy. Ktoś cichutko pochlipywał. Wychyliłam się na łóżku i zobaczyłam, że to płacze ta blondynka. Podeszłam do niej.- Hej, wszystko będzie dobrze. Wszystko się ułoży. - wyszeptałam. Ona spojrzała na mnie, przyjrzała się mi i przytuliła. Kiedy się uspokoiła, zapytałam - Co się stało. - napotkałam spojrzenie jej oczu i szybko dodałam: - Nie musisz mówić, jeśli...
- Nie, nie. Powiem ci. Tylko nikomu nie mów. - pokiwałam głową i w milczeniu czekałam aż zbierze się, żeby mi o tym powiedzieć. - Parę dni temu wybraliśmy się na wycieczkę. Tata nalegał, chciał się wyrwać z pracy, na trochę z Francji. - więc mieszkała w Francji. Jakby się zastanowić miała lekko francuski akcent, ale Foxter to angielskie nazwisko. Może po prostu przeprowadziła się do Francji? - Chciał wybrać się do puszczy, która jest w Wielkiej Brytanii. Zeszliśmy ze ścieżki i tam... - zapłakała chwilę i zrobiła pauzę. - Tam było pełno wielkich pająków. Akromantule. We Francji ich nie ma, nie wiedziałam jak się bronić. Nick i Eddie kazali mi uciekać. Posłuchałam ich. Zawsze szybko biegałam, więc uciekłam. Zdążyłam nadać wiadomość na niebie, zanim, zanim,,. - znów zaniosła się krótkim płacze - to mnie zaatakowało. Szybko przybyli aurorzy, mi się nic nie stało, ale moja rodzina... - wybuchła płaczem, który tłumiła przez całą rozmowę. Przytuliłam ją, ale ona tego nie teraz potrzebowała. Nie potrzebowała słów, gestów, współczuć. Potrzebowała ciszy i spokoju. Postanowiłam ją zostawić i wrócić do swojego łóżka. Gdy na nim usiadłam, zauważyłam Ricka. Już nie spał. Gdy napotkał mój wzrok pokiwał głową i się położył. Ja uczyniłam to samo.
~.~
Rano zostałam zabrana do mojej uzdrowicielki. Wyglądała strasznie. Jej lśniące włosy były w wielkim nieładzie, cera była blada, a oczy podkrążone, lecz na twarzy malował się wyraz zadowolenia. Gdy tylko mnie zauważyła, wypaliła:- Wiem. Znam lekarstwo. - Sylvia mówiła to z ogromnym entuzjazmem. Uśmiechała się, ale po chwili ten uśmiech zszedł z jej twarzy - Jest tylko jeden problem. - wybąkała. Spojrzałam na nią z wyrazem twarzy: wal śmiało - Potrzebna jest do tego krew wilkołaka, wampira i czarownicy. Muszą być ze sobą zmieszane. Krew czarownicy będziesz mieć. Nawet z tych żył. - poklepała się w rękę - Znam też wilkołaka, który z chęcią użyczy krew. - Ja też znam - Problem z wampirem. Najczęściej ukrywają się wśród zwykłych ludzi, którymi mogą się karmić. Zazwyczaj często nie oddają swojej krwi... - musiała spytać jeszcze o jedno.
- A co jeśli nie dostanę antidotum? - chyba głos mi lekko zadrżał
- Jeśli w porę nie dostarczymy ci leku, umrzesz. - wypowiedziała to tak gładko, spokojnie. Ciekawe ile razy już mówiła komuś, że umrze. Była stosunkowo młoda, więc raczej nie było tego dużo. A może była przeznaczona tylko do spraw, które nie mają szans na przeżycie. - Na razie będziemy spowalniać proces i szukać chętnego wampira. Raz w tygodniu będziesz zażywać krew wilkołaka i czarownicy, a codziennie czarodziei. - podała mi jakąś fiolkę z czerwoną substancją - Wypij.
~.~
Przekręciłem się na drugi bok. Nie mogłem spać. Jak reszta tak spokojnie przyjęła, że coś dzieje się z naszą przyjaciółką. Jest dla mnie jak siostra... no właśnie! Siostra! America musi wiedzieć co się z nią dzieję. Muszę się z nią skontaktować. Tylko jak... może wyślę jej listem wiadomość z prośbą o spotkanie. Tak, to dobry pomysł, a jutro to idealna pora do wcielenia go w życie.
~.~
Zbliżała się północ. Na placu West streat pojawiły się dwie czarne postacie.- Co zamierzasz. - zapytał jeden z nich. Drugi spojrzał na niego przelotnie, a potem zwrócił uwagę na krajobraz miasta.
- Pomóc naszej siostrze. - odezwał się po chwili. - Jeśli tylko powie, że czegoś potrzebuje lub pragnie, zrobię lub znajdę to dla niej. - zrobił przerwę i znów spojrzał na blondyna - A ty?
- Złożyłem przysięgę, bracie. - spojrzał na niego gniewnie - Wiem co to znaczy i będę pomagać mojej siostrze i nie pozwolę, żeby stała jej się krzywda. Kocham ją. - powiedział, a zaraz potem plac West streat znów był pusty. Czrne postacie zniknęły tak szybko jak się pojawiły...
~*~
Zakończenie rodzi wiele pytań.
Więc jeśli ktoś myślał, że bardziej ciekawy być nie może,
to bardzo mi przykro, ale się ta osoba myliła.
No, więc czekam na komentarze i opinie
Pozdrawiam :*
Alicja
Subskrybuj:
Posty (Atom)