czwartek, 10 września 2015

Rozdział trzeci - Powrót do Hogwartu

Rozdział trzeci
*Alicja*
Jestem schowana na Wieży Astronomicznej. Ktoś też tam jest. Nie widzę dobrze. Nagle pojawia się mój ojciec, Snape. Rozmawia z... Dumbledorem? Tak, to on. Nagle mój ojciec wyciąga różdżkę.
- Avada Kedavra. - Wypowiada te zimne słowa, a Dumbledore spada z wieży. Krzyczę...
Ale to już nie sen. Krzyczę, bo ktoś mnie oblewa wodą. Wściekła, otwieram oczy, a ktoś zakrywa mi usta dłonią. Gryzę go w nią. Odskakuje.
- Uspokój się. To tylko ja. - Mówi mój brat. Mam ochotę go zabić. - Nie drzyj się, to obudzimy Ami. - Wyskakuję z łóżka i idę za nim do jej pokoju. Wchodzimy po cichu z jeszcze jednym wiadrem wody. Podnosimy je razem. Na trzy, pokazuję. On kiwa głową i gdy ostatni mój palec zatopi się w dłoni, przekręcamy wiadro w dół. Reakcja jest natychmiastowa. America zaczyna się rzucać i krzyczeć. Łapie za różdżkę i patrzy na nas spod mokrych, rudych włosów. My już oczywiście leżymy na podłodze i krztusimy się ze śmiechu.
- Wy. - Wychrypiała, ale nie dokończyła, bo do pokoju wpadła mama.
- Co się dzieje? Są ranni? - Pyta przerażona, ale kiedy rozgląda się po pokoju jej głos staje się zdenerwowany. - Zachowujecie się jak dzieci. - Syknęła i machnęła różdżką w moim, a później mojej siostry kierunku. - Śniadanie będzie gotowe za dziesięć minut. - Mówi i wychodzi. Ja też idę do swojego pokoju, a William na dół. Otwieram okno, na wypadek sowy z gazetą. W łazience się maluję i czeszę włosy w warkocz. Po drodze do kuchni łapię proroka. 
- Coś nowego. - Pyta mama. Kręcę głową. - Biedny chłopiec, wcześniej stracił rodziców, teraz chrzestnego. - Nie mam ochoty wdawać się w tą konwersację, więc znów tylko kiwam głową. - Widzę, że jesteś dziś jakaś mało rozmowna. Coś się stało.
- Nic, tylko się martwię. - Odpowiadam wreszcie.- Dobrze wiesz o co.
- Kochanie, w Hogwarcie jesteś najbezpieczniejsza. Severus nigdy nie pozwoli, żeby coś ci się stało. - Mama ma prawie rację. Oprócz tego, że nie martwię się o siebie, tylko o nią. I mam wrażenie, że dobrze o tym wie. Próbowałam ją podpytać, ale zawsze mnie zbywała jakąś inną odpowiedzią, jakby nie wiedziała o co mi chodzi.  Nagle z nasz kominek zaczął gadać. Spojrzałyśmy w tamtym kierunku. To Kim chciała skontaktować się z mamą. Rodzicielka podeszła do kominka.
- Proszę pani. Niech pani tu nie przyjeżdża. - Usłyszałyśmy dźwięk rozwalanych drzwi. Wzdrygnęłam się mimowolnie. - NIECH PANI UCIEKA!!! - Wrzasnęła Kim.
- Avada Kedavra. - Odezwał się drugi głos, a pracownica upadła na podłogę. - Przykryłam usta dłonią. Mama złapała małe lusterko i złapała za dwa kufry.
- Dzieci! Chodźcie tu! Natychmiast! - Wołała przerażona. Na szczęście oboje byli blisko. - America, Alicja złapcie za tamten kufer. - Wskazała najmniejszy należący do Will'a. - I chwyćcie moje ramiona. - Zrobiliśmy to i za raz potem się teleportowaliśmy. Byliśmy na stacji King Cross. Mama wzięła dwa wózki i włożyła na nie nasze kufry. - Biegnij Will. Prosto w ścianę. - Przytuliła go i pocałowała w czoło. - Dziewczyny zaraz będą z tobą. - Zrobił co kazała. I zostałyście we trzy. - Alicjo powtórz wszystko Severus'owi. Dbajcie o Will'a. Kocham was. - Przytuliła nas i pocałowała, a po chwili lusterko zaczęło dziwnie pulsować. - Zaraz odkryją, że nie ma nas w domu. Idźcie. - Złapałyśmy się za ręce jak małe dzieci i razem popędziłyśmy w ścianę. Odwróciłam się i zobaczyłam Śmierciożerców, którzy chcą złapać mamę. Ona na szczęście deportuje się w odpowiedniej chwili. Wściekli rzucają zaklęcie nas. Zielone światło spóźnia się o sekundę, bo już jesteśmy na stacji 9 i 3/4. Uciekamy w tłum. Próbujemy znaleźć Will'a. Za dwa. Pędzimy do pociągu i dosłownie wpadamy w ostatniej sekundzie, bo drzwi za nami się zamykają. Puszczamy swoje ręce. I bez słowa każda idzie w swoją stronę. Mijam różne przedziały, aż znajduję Will'a. Siedzi z jakimś innym pierwszorocznym. Uśmiecham się do niego i idę dalej. W końcu natrafiam na przedział, w którym siedzieli moi przyjaciele. Otwieram drzwi i rzucam się na jedno siedzenie.
- Co się stało? - Pyta mnie Luke. Odpowiadać, nie odpowiadać.
- Śmierciożercy. - Gabrielle, Rick, Luke oraz Percy szeroko otwierają oczy. Nie chce mi się tego tłumaczyć, ale chyba muszę. - Zabili pracownicę mojej mamy. Przyszli po nas, ale jest ich tylko troje, więc raczej nie weszli na peron pełen rodziców. - Pokiwali zgodnie głowami. - Nie wiem gdzie jest moja mama. Zniknęła zanim ją dopadli.
- Na pewno wszystko będzie dobrze. - Powiedziała Gabrielle z tym swoim akcentem. Przed dalszym tłumaczeniem uratowała mnie Hermiona Greanger.
- Alicja Harvey i Lucas Castellan są proszeni do opiekunki domu. Proszę za mną. - I wyszła. Spojrzałam na swoje ubranie. Hermiona odwróciła się. - Oczywiście, przebierzcie się. - Poleciła. Wzięliśmy nasze ubrania i poszliśmy do łazienki. Ona przed nimi czekała. w końcu doszliśmy do przedziału, w którym siedziała nauczycielka.
- Usiądźcie proszę. W tym roku nie wysyłaliśmy do nikogo odznak prefektów ze względu na bezpieczeństwo. Wy zostaliście wybrani na prefektów. Waszym obowiązkiem dzisiejszym jest odprowadzenie uczniów do wieży Gryffindoru. Czy zgadzacie się być prefektami.
- Tak. - Odpowiedzieliśmy, a ona przypięła nam odznaki. Resztę jazdy spędziliśmy w tym wagonie na śmianiu się, rozmawianiu i opowiadaniu o wakacjach. Z wagonu pierwsza wyszła McGonagall, która także wsiadła do pierwszego wozu z resztą nauczycieli. Odjechali. Kolejne dwa wozy także były zarezerwowane dla nauczycieli.
- Ten jest dla nas. - Powiedziała nam Hermiona. Zbliżyliśmy się do pojazdu i rzeczywiście. Na nim była tabliczka z napisem "Prefekci - Gryffindor". Spojrzałam na Luka. Wpatrywał się w coś przed wozem. Na jego twarzy malowało się przerażenie.
- Coś nie tak? - Spytałam cicho, ale on pokręcił głową.
- Wszystko okay. Tylko jestem zmęczony. - Jego twarz przybrała już normalny wyraz. Ale i tak mu nie wierzę. Człowiek zmęczony nie jest przerażony. Muszę dowiedzieć się więcej o tych powozach. Wieczór był bardzo zimny. Mimo, że miałam na sobie sweter i byłam jeszcze okryta kocem, trzęsłam się z zimna. Marzyła też o gorącej herbacie.
- Ciekaweee jak oni wytrzymu-ują na tych ło-oodziach... - Wydukałam, szczękając przy tym zębami. 
- Niee mmam poojęciaaa. - Odpowiedziała mi Hermiona, również zgrzytając zębami. - W tymm ro-oku jest szczególnnieee dużoo ichh. - I na tym skończyła się rozmowa, bo nikt nie miał ochoty nałykać się zimnego powietrza przy mówieniu. Naprawdę współczuję pierwszoroczniakom i tym, którzy jeszcze czekają na powóz. Już mi się podoba, że jako prefekci nie musieliśmy czekać na powóz. A tak w ogóle to nie miałam jeszcze kiedy odtańczyć tańca zwycięstwa. O tak! Jestem prefektem!!! Uuu tak właśnie! Prefektem!
Wielka sala była prawie pusta, kiedy przekroczyliśmy jej progi. Za wskazówką Hermiony zajęliśmy miejsca. Zdjęłam mój gruby sweter. W szkole było gorąco, za to na dworze rozszalała się wichura. Padało i grzmiało. Nie zazdroszczę innym. Z biegiem czasu do sali zaczęli się wtaczać inni prefekci i uczniowie. Na początek przyszli przedstawiciele Ravenclawu, którzy jakoś umknęli przed deszczem. Następnie pojawili się cała siódemka zmokniętych Puchonów, a na koniec grupa wściekłych i mokrych Ślizgonów, którzy patrzyli na wszystkich groźnie. W śród nich zauważyłam rudą czuprynę. Czyli moja siostra również należy do prefektów. Ciekawe czym sobie zasłużyła. W pewnym momencie w drzwiach zobaczyłam Snape'a. Wstałam od stołu i zaczęłam iść w jego stronę.
- Idę do łazienki. - Mruknęłam i poszłam w swoją stronę. - Musimy porozmawiać. - Oznajmiłam bardzo poważnym tonem. Zmarszczył brwi, ale pokazał mi schody prowadzące do lochów. Poszliśmy tam. Usiadłam na przeciwko niego w jego gabinecie.
- Na początek gratuluję odznaczenia. - Powiedział patrząc na moją odznakę. - Jestem z ciebie dumny, córeczko. - Powiedział z uśmiechem. Odpowiedziałam mu tym samym, ale zaraz ściągnęłam się na ziemię. To nie pogawędka przy kawie, tylko ważna rozmowa.
- Chciałam z tobą porozmawiać. - Zrobił pytającą minę.
- O czym. - I wtedy napłynęła na mnie lawina słów, myśli i emocji. Tak oto wypowiedziałam całą historię, płacząc przy tym.
- Mama miała z nami pójść na pociąg, ale nagle przez kominek rozmawiała z nią jej pracownica, Kim. - Kiwnął głową, a ja wtedy zaczęłam płakać. Czemu ktoś ją zabił? Przecież ona nic nie zrobiła. - Mówiła, że mamy uciekać. Nagle pojawili się Śmierciożercy. Zabili Kim. Deportowaliśmy się na stacje. Mama kazała mi powtórzyć tobie wszystkie informacje. Biegłyśmy już ku peronowi. I wtedy pojawili się oni. Chcieli zabić mamę, ale im uciekła. A potem... chcieli zabić nas. - Tu zalałam się łzami. Tata wstał i mnie przytulił. - Ledwo im uciekłyśmy. Światło prawie w nas uderzyło...

Musiałam się szybko uspokoić, żeby zdążyć na ceremonię. Dzięki szybkiemu zaklęciu z mojej twarzy zniknęła wszelka opuchlizna i mogłam tam wrócić. Szliśmy razem, kiedy nagle przez drzwi wbiegł patronus. Wilkołak. Tata kazał mi iść do Wielkiej Sali. Zrobiłam to i zdążyłam akurat na ceremonię przydziału. Usiadłam na miejsce, a McGonagall wyczytała nazwisko.
- Prior William.

2 komentarze: