czwartek, 3 września 2015

Rozdział drugi - Śmierciożerca

Rozdział drugi

*America*
- Gotowa? - Zapytał Luke. Kiwnęłam głową i zarzuciłam swój plecak na plecy.
- Gdzie dziś idziemy? - Tym razem ja zadałam pytanie. Angielskie lasy to nie dobry pomysł. Byliśmy już we wszystkich i zazwyczaj nas widzieli. W ciągu roku szkolnego chodziliśmy albo do lochów, albo do Wrzeszczącej Chaty, albo do Zakazanego lasu. Blondyn westchnął.
- Do Zakazanego lasu. - Zmarszczyłam brwi i zamknęłam drzwi mojego domu. Teraz trzeba czekać na Błędnego Rycerza. Widząc moją minę tłumaczył dalej. - Dumbledore uważa, że tylko tam jesteśmy bezpieczni. Boi się Sama-Wiesz-Kogo. - Wywróciłam oczami.
- To ty powinieneś się bać. Ja, pozwolę sobie przypomnieć, jestem Ślizgonką. - Powiedziałam z dumą i wskazłam na siebie. Wcześniej nie podobało mi się to. Te wszystkie zasady. Tiara przydziału ledwo zgodziła się mnie przyjąć. Patrzyła raczej na mój wredny charakter, bo na pewno nie na mój status krwi. Niewiele jest w tym domu osób pół krwi.
- Myślę, że zabiłby nas oboje. Jeśli mielibyśmy szczęście. - Stwierdził i na tym skończyła się nasza rozmowa. Podjechał magiczny autobus. - Panie przodem. - Powiedział i przepuścił mnie przed siebie. Posłałam mu szczery uśmiech i podziękowałam.
- To gdzie jedziemy? - Zapytał konduktor. Wyciągnęłam z torebki pieniądze i już chciałam odpowiedzieć, ale zorientowałam się, że nie wiem. Spojrzałam na Luka. Uśmiechał się. - Hogsmead. - Podaliśmy pieniądze i dostaliśmy bilety. Skierowaliśmy się na wyższe piętro pojazdu i tam zajęliśmy miejsce na fotelach.
- Ile będziemy jechać?- Z nudów nawiązałam rozmowę. Mam nadzieję, że nie długo. Nie lubię długich podróży.
- Jakieś dwie, trzy godziny. Mimo, że autobus jeździ szybko to około tyle będziemy jechać. - Westchnęłam ciężko. -Jak chcesz, możesz się zdrzemnąć. I tak nie będę spać, więc cię obudzę.
- Dzięki. - Odpowiedziałam i odwróciłam się tyłem do niego. Nie chciało mi się spać. Wyspałam się dzisiaj. Moja rodzinka zawsze dbała, żebym czuła się idealnie w pełnie. Bywałam wtedy humorzasta. Mimo to, kołysanie autobusu skutecznie mnie uśpiło.

Obudziło mnie delikatne szarpanie po ramieniu i wypowiadanie mojego imienia.
- America. America. - Ktoś ciągle powiedział. Zaraz, gdzie ja jestem? A tak, w drodze do Hogwartu. Nie myślałam, że w te wakacje będę w szkole. Myliłam się bardzo. Odwróciłam się w końcu do blondyna.
- Co? - Zapytałam zaspana i poprawiłam się na siedzeniu. Strasznie bolały mnie kości, od leżenia w bolesnej pozycji przez dłuższy czas. Ale za chwilę będę wolna, będę biegać po lesie. Tak bardzo wolna. Już nie mogę się tego doczekać.
- Jesteśmy na miejscu. - W duchu skakałam z radości. Ziewnęłam i wstałam z siedzenia. Prawie się przewróciłam, bo moje obolałe nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Luke widząc to, popędził z wyjaśnieniem. - Jechaliśmy trzy i pół godziny. Możesz teraz być obolała, ale spokojnie, zaraz będziesz miała miejsce do ćwiczenia. - Mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- No to chodźmy. - Uśmiechnęłam się do niego. Złapaliśmy nasze bagaże i wyszliśmy z pojazdu. Kiedy tylko staliśmy na ziemi, autobus pomknął w swoją stronę. Jechaliśmy bardzo długo. Zbliża się dwudziesta, więc mamy trzy do czterech godzin. Spojrzałam na blondyna. Patrzył na księżyc, a kiedy oderwał wzrok, zobaczyłam, że jego oczy lśnią dziką pomarańczą. Zaczyna się robić źle. - Twoje oczy. - Szepnęłam. Odwrócił wzrok.
- Chodźmy. Zaraz i ty będziesz je miała. - Przeszliśmy kawałek drogi i zobaczyliśmy powóz, który zawsze na początku roku wiózł uczniów ze stacji do Hogwartu. Ciągnął je testral. Tak, widziałam testrale. Nie chcę wspominać jakie zdarzyły się okoliczności, że je widzę. W powozie siedzieli Dumbledore i Hagrid. Przywitałam się z nimi, wsiedliśmy i ruszyliśmy w stronę szkoły.
- Chcę, żebyście szczególnie uważali. - Powiedział dyrektor. - Bądźcie czujni.
- Ale w Hogwarcie chyba nam nic nie groźni. Prawda? - Zauważyłam.
- Zło czai się wszędzie, panno Prior. - Nic więcej nie mówił. Ja, Luke i Hagrid wysiedliśmy przy chatce gajowego. Dumbledore odjechał dalej.
- Jakby coś. Uciekajcie tajnym wejściem do Hogwartu. Jasne? - Kiwnęliśmy głowami. Tajny tunel. Trzeba wpaść do drzewa, a potem wylądujemy w lochach. Plecaki zostawiliśmy w tajnych kryjówkach, wydrążonych w drzewach. Powoli poszliśmy w głąb lasu.
- Za chwilę północ. - Powiedział chłopak, patrząc na kieszonkowy zegarek. W czasie wędrówki wyrosły mu kły i pojawiło się dużo sierści. Ja mam na razie tylko część kłów i pomarańczowe oczy. I w tym momencie ciszę przerwał przeraźliwy krzyk. Luke upadł na cztery łapy. Jego kości zaczęły się łamać, a on krzyczał przeraźliwie. Nagle mnie coś zwaliło z nóg. Wrzasnęłam, kiedy moje kości zaczęły się łamać. Dalszych wrzasków już nie usłyszałam. Po chwili nie było już Americi i Luka, tylko biały i rudy wilk.

- Słyszałaś to? - Porozumiał się za mną Luke. Jako wilkołaki mieliśmy zdolność do porozumiewania się między sobą.
- Tak. - Odpowiedziałam. Jakiś kilometr od nas ktoś się teleportował. - Czekaj, Luke gdzie idziesz? - Warknęłam na niego i popędziłam za nim. Po chwili się zrównaliśmy. Przebiegliśmy sto, dwieście, trzysta metrów, aż w końcu zatrzymaliśmy się przed jakąś polaną. Stały na niej osoby w czarnych pelerynach. Na szczęście kryły nas drzewa.
- Śmierciożercy. - Powiedział z odrazą biały wilczek. Kiwnęłam łbem. - Co oni tu robią?
- Nie wiem. Nie powinni być tak blisko Hogwartu. - Luke warknął głośno. Zwróciliśmy tym uwagę postaci. W porę odskoczyliśmy, bo uderzyłoby w nas zielone światło.
- Cholera. Co to było? - Usłyszałam damski głos. Wypowiedziała te słowa jakaś ciemno włosa kobieta. Bellatrix Lestrange. Śmierciożerczyni, jedna z ulubienic Czarnego Pana. Brzydzę się nią. Brzydzę się wszystkimi z nich.
- Chodźmy stąd. - Mruknął Luke i odbiegł. Chciałam zrobić to samo, ale zatrzymał mnie głos kolejnej postaci.
- Spokojnie, Bellatrix. To pewnie tylko lis. - Ten spokojny głos. Wiecznie kamienna twarz. Czarne, tłuste włosy. Severus Snape. Ojciec mojej siostry. Brzydzę się nim jeszcze bardziej. Musiałam odbiec, żeby nie zrobić nic głupiego. Nie mogę uwierzyć, Ali mu ufa, ale on nas zdradził...

1 komentarz: