czwartek, 17 września 2015

Rozdział czwarty - Powiedz, bo ktoś zginie

Rozdział czwarty
*America* 
- Gryffindor! - Wykrzyknęła tiara, a mieszkańcy tego domu podskoczyli z radości.
- Jak dobrze, nie będę musiała się nim przejmować. - Odpowiedziałam z ulgą, ale to nie była prawda. Kocham mojego brata i nie zamierzam go zignorować tylko ze względu na przydział. 
- Musimy się zająć pierwszoroczniakami. - Przypomniała nam Pansy. Więc wstaliśmy od stołu. Ja, Tim, Draco oraz moja przyjaciółka ruszyliśmy do dzieci. Wszyscy spojrzeli na mnie. Wywróciłam oczami, ale zaczęłam się drzeć.
- Pierwszoroczni Ślizgoni! Tutaj! - Mój głos obijał się o uszy nowych uczniów, którzy ustawili się w grupce przed mną. - Idziemy! - Zawołałam. Szczerze mnie nie obchodziło czy ktoś nie zdążył dojść. Kątem oka zauważyłam, że takie osoby łapał Tim i prowadził za Parkinson. Za moją grupą szedł, więc Malfoy. Okay. Doprowadziliśmy ich do Pokoju Wspólnego. Wytłumaczyliśmy wszystko i zmęczeni opadliśmy na fotele. Nagle pojawił się Nott.
-  Dzisiaj jest impreza. - Oznajmił na wstępie. - Klasy od piątej w górę mają wstęp. Pójdziesz ze mną, Mer. - Zwrócił się do mnie. Uśmiechnęłam się zaskoczona i wskazała na siebie. - Tak, ty.
- Z przyjemnością. - Odpowiedziałam szczęśliwa.
- Widzimy się tu o dwudziestej. Trzeba być ładnie ubranym.

Założyłam długą niebieską sukienkę, która świetnie wyglądała z moimi rudym warkoczem. Na sobie miałam także czarne szpilki. Nagle drzwi się otworzyły, a ja szybko obróciłam się w stronę osoby, która przyszła. Pansy zagwizdała cicho. Sama miała na sobie śliczną czerwoną sukienkę, a włosy zaplecione w wysoki kok. Bardzo skomplikowanie wiązany. Parkinson mogłaby zostać fryzjerką.
- Pięknie wyglądasz. Zostaniesz królową męskich serc. - Powiedziała stając obok mnie i lustrując mnie uważnym wzrokiem. Zachichotałam słysząc jej słowa. Poprowadziłam ją do lustra.
- Ja może w liczbie mnogiej, ale Draco na pewno zauważy cię pośród innych. - Powiedziałam i wywołam na jej twarzy uśmiech. - Idziemy? - Kiwnęła głową. Takie już są zasady. Jeśli przyjaciółka cię chwali należy odpowiedzieć coś równie miłego. Zaczęłyśmy wolno schodzić po schodach. Muzyka grała z zaczarowanych instrumentów. Nasze meble zostały posunięte pod ścianę, żeby zrobić nam więcej miejsca. Nagle głowy innych mieszkańców naszego domu zaczęły się obracać w naszą stronę. Szatynka złapała mnie za rękę i z dumnie podniesionymi głowami zaczęłyśmy iść w stronę parkietu. Teodor i Draco. Ten pierwszy zagwizdał cicho, a drugi się uśmiechnął szeroko. Pokonałyśmy ostatni schodek i już byłyśmy na ziemi.
- Ma belle*. Mogę prosić? - Zapytał Nott ze słodkim uśmiechem. TYM uśmiechem. Specjalnym, który przyciąga dziewczyny jak magnes. Czy ja nie jestem dziewczyną? Odwzajemniłam uśmiech i chwyciłam za jego wyciągniętą rękę. On położył mi rękę w tali, a drugą złapał moją dłoń i zaczęliśmy wirować. Obok nas pojawili się Pansy i Draco, którzy również tańczyli. I tak poruszaliśmy się w rytm jednej piosenki, i drugiej, i kolejnej, i kolejnej. I przez cały czas w tej samych parach sunęliśmy po parkiecie. I nie przejmowaliśmy się, że bolą nas nogi. Liczyliśmy się tylko my. I nikt nie mógł oderwać od nas wzroku.

- Dobra! Teraz gramy w prawda czy wyzwanie! - Powiedział Draco, a my zgodnie usiedliśmy w kole. Graliśmy ja, Pans, Malfoy, Nott, Rachel McCurlley oraz jej partner, Josh Dellaross. - Chyba wszyscy znamy zasady, co nie? - Kiwnęliśmy głowami, a on kontynuował. - W takim bądź razie, Parkinson. - odpowiedział, a dziewczyna spojrzała na niego. 
- Wyzwanie. - Powiedziała ochoczo. Arystokrata uśmiechnął się niebezpiecznie, a oczy mu zalśniły.
- Zdejmuj stanik. - Nie wiem ile udało im się wykraść tej Ognistej, ale zdecydowanie za dużo. Mnie jedna szklanka pobudziła strasznie. On musiał wypić tego o wiele więcej. Ona chyba też wypiła całkiem sporo albo chciała się popisać przed chłopakami, bo uśmiechnęła się szeroko. I zrobiła to. Rozpięła suwak sukienki i zdjęła to co miała zdjąć. I uśmiechnęła się szeroko, kiedy zapinała znów zamek kiecki. Rozejrzała się wkoło, a jej wzrok zatrzymał się na mnie. Uśmiechnęła się szeroko. - Moja droga Ami. Prawda czy wyzwanie? - Zapytała, a ja się wyszczerzyłam zęby.
- Wyzwanie. - Szepnęłam, a ona zarechotała. Szykowałam się na pozbawianie bielizny, ale nie.
- Wejdź do Zakazanego Lasu i przynieś nam jakiś dowód, że tam byłaś. - Wstałam i ruszyłam do wyjścia. Wychodząc rzuciłam tylko przez ramię.
- Okay. - I wyszłam. Szłam cicho, żeby przypadkiem nie spotkać woźnego. Nie było nam dziś dane spotkanie, więc spokojnie wyszłam na dwór. Noc była piękna. Tajemnicza i cicha. I zimna. Gdyby nie to ostatnie, to zostałabym tu dłużej. Rzuciłabym się na trawę czy coś podobnego. Ale z powodu pogody wolałam załatwić to szybko i wrócić do ciepłej szkoły. Było ciemno, a ja zapomniałam różdżki. Idiotka! Uderzyłam twarzą w otwartą dłoń. Nie ważne. 

 Plątałam się po lesie dobrą godzinę. Zapuściłam się tak, że nie wiedziałam gdzie jestem. Nagle dostrzegłam coś świecącego, co poruszało się w trawie. Zaciekawiona zbliżyłam się do tego. To był wąż. Odskoczyłam przerażona. Ale na szczęście tylko patronus. Spojrzał na mnie, a ja przyjrzałam się jemu. Zasyczał tajemniczo, a w powietrzu uniósł się głos.
- Chodź za mną. - Był to wysoki kobiecy głos. Nie mogłam być wężousta, ponieważ miałam już kiedyś styczność z wężami i nigdy ich nie rozumiałam. Nie wiem czemu, ale postanowiłam za nim iść. Stworzenie, o ile to można nazwać stworzeniem, prowadziło mnie po największych chaszczach tego lasu. I w pewnym momencie się zatrzymaliśmy. Bo byliśmy na polanie. O tak. Tej samej polanie. Tej, dokładnie w tym miejscu gdzie dowiedziałam się straszliwej prawdy. Że ON jest Śmierciożercą. Że oszukuje moją siostrę. A ona mu ufa. Jest w niebezpieczeństwie. 
- Dobrze, że zrozumiałaś wiadomość. -  Podskoczyłam na dźwięk tego głos. Gad popełzał do swojej pani. To jej głosem mówił. Odważyłam się na nią spojrzeć. I się przeraziłam. Była garbata i niska. Patrzyła na mnie złym wzrokiem. Wyprostowałam się, a ona przysunęła się bliżej. - Moje drogie dziecko. - Nie nazywaj mnie tak. Powiedziałam, ale tylko w myślach. - Powiedz prawdę! - Powiedziała skrzekliwym, karcącym głosem. Jak rodzic mówiący dziecku, że dostanie kare jak będzie dalej takie nieposłuszne. - Mów prawdę! - Tak jakby nagle dostała rozdwojenia jaźni. Uciekać. Na wszelki wypadek zrobiłam krok do tyłu.
- O co pani chodzi? - Odważyłam się powiedzieć, a ona zlustrowała mnie wściekłym wzrokiem. Już słyszałam w głowie "Mów prawdę!", ale nagle się uspokoiła.
- Powiedz jej prawdę. - Powiedziała jej pierwsza osobowość i nagle ujawniła się druga. - Powiedz jej prawdę! Powiedz, bo ktoś zginie! - Byłam pewna, że ta kobieta jest nieobliczalna. Bez problemu dokonała by swojej groźby. Przerażona przełknęłam ślinę.
- Komu? - Szepnęłam. - Komu mam powiedzieć prawdę? - Odpowiedziała mi ta zła.
- Jest taka dziewczyna. - Zaskrzeczała. - Alicja Harvey. - A ja czułam, że płonę. Że spadam. Że leżę. Że staję się zamrożona żywcem. Ale nic z tych rzeczy się nie dzieje.
- Jaką prawdę? - Pytam znów szeptem. Ona wybucha śmiechem. Aż widzę resztki jej zębów.
- Całą!!! - Krzyczy i rechocze przy tym. Wąż wysuwa się przede mnie i chyba mnie prowadzi. A ja zasuwam za nim przez ten ciemny las. Nie wiem co to, ale każe mi biec do pokoju moje siostry. Nie wiem dlaczego, ale spełniam jego prośbę. Tylko nie płacz, Ami. Dasz radę. Ale sama siebie nie słucham. Bo jestem jak lalka. Z kruchej porcelany. I łzy ciekną po moich policzkach.


* - z francuskiego oznacza "Moja piękna"

1 komentarz: