Rozdział piąty
*Alicja*
Spałam. Czas przeszły. Ale coś mnie obudziło. Czułam, że coś szepcze mi do ucha. Otworzyłam oczy i ujrzałam... patronusa? Tak to on. Ogromny, czarny pies szepcze mi coś do ucha.
- Chodź ze mną. Chodź. - Zdrowy rozsądek każe mi krzyczeć. Budzić dziewczyny. A ciekawość rozkazuje iść. Słucham tego drugiego głosu. Jestem w koszuli nocnej, więc łapię jakąś kurtkę i idę. Idę za wielkim czarnym psem, który prowadzi mnie jakimiś zakamarkami magicznej szkoły. To normalne, prawda? Nie wiem kiedy, ale znalazłam się na dworze. I widzę pędzącą ku mnie dziewczynę w długiej balowej sukni. Dopiero gdy jest bliżej ją rozpoznaje. Moja siostra. Zapłakana biegnie w moją stronę. Zatrzymuje się przy mnie i mówi ledwo zrozumiale.
- Oszukiwaliśmy cię. - Zamurowało mnie w tym oto momencie. Chcę zadawać pytania, ale ona już na nie odpowiada. - Wcale nie jesteś wcześniakiem. Mam mi powiedziała po tej akcji ze Snape'em. Przed moimi narodzinami mój tata wyjechał w delegację. Urodziłam się w domu, kiedy go nie było. Moja prawdziwa data urodzenia to 15 września. Ale matka oszukała ojca, że urodziłam się na początku stycznia, ponieważ wiedział już wtedy, że pojawisz się ty. Nie wiem jak jej się to udało, ale to nie jest ważne. Ali, ja... zabiłam człowieka. - Myślałam, że się przesłyszałam.
- Co? - Wydukałam. W jej oczach stanęły łzy. - Jak? Kiedy?
- To była jedna z pierwszych moich pełni. - Ledwo powstrzymała łzy. - On zranił się w nogę. Wyczułam go i zabiłam. Zagryzłam go na śmierć. Luke próbował go odciągnąć, ale na próżno. Już był martwy. - Przytuliłam siostrę i spojrzałam na nią. Dręczyło mnie jeszcze jedno pytanie.
- Dlaczego nagle postanowiłaś mi o tym powiedzieć. - Przeniosła spojrzenie na mnie.
- Bo inaczej ktoś by zginął. - Te słowa wbiły mnie w ziemię, ale zachowałam czyste myśli.
- Opowiesz mi o tym w drodze. Na razie chodźmy spać. Już późno.
Kiedy obudziłam się rano coś mi nie grało. Na moim łóżku leżała wielka paczka zaadresowana do mnie. Otworzyłam ją z czystej ciekawości. Nie powinnam tego robić. W całej paczce było mnóstwo listów gończych. Ze zdjęciem mojej siostry. Zamordowała mugola - Głosił napis. Zdenerwowana wzięłam pudło w jedną rękę, a drugą rozsunęłam kotary. I się przestraszyłam. Obok mojego łóżka stał ten patronus-pies. Zacisnęłam zęby ze złości, kiedy pies wyleciał przez otwarte okno. Zamknęłam je, założyłam buty oraz narzuciłam na siebie płaszcz i wyszłam z dormitorium. W Pokoju Wspólnym spojrzałam na zegar. Piąta rano... Przynajmniej nikt mnie nie zobaczy. Wywlekłam się na błonia szkoły i tam rzuciłam karton. Wyjęłam z kieszeni płaszcza wcześniej włożoną tam różdżkę.
- Inciendio. - Wyszeptałam, a z końca różdżki wystrzelił mały płomień. Schyliłam się i podłożyłam ogień na ten prezent. I patrzyłam jak płonie. Czekałam aż spali się na proch, żeby później zgasić ogień. Gdyby się rozprzestrzenił mógłby mieć poważne konsekwencje. - Aguamenti. - Wyszeptałam, a z różdżki wystrzelił strumień wody. Zgasił moje małe ognisko i wróciłam do dormitorium. Nie zdawałam sobie sprawy, że spędziłam tam godzinę. Stwierdziłam, że już nie zasnę, więc zabrałam swoje ubrania i wpadłam do łazienki. Zimny prysznic świetnie mnie orzeźwił. Wysuszyłam zaklęciem włosy i umyłam zęby. Dziewczyny, które już wstały, uświadomiły mi, że dzisiejszy dzień jest wolny od nauki. Pierwszy września wypadł w piątek. Stwierdziłam relaksować się sobotą.Wyszłam na śniadanie. Jak ja uwielbiam to jedzenie. W Kotlinie robiłam sobie sama śniadanie i nie było tak dobre jak to. To przypomniało mi o tym, że nie miałam żadnych wieści od mamy. Postanowiłam każdą siłą złapać się pozytywnej myśli. Na pewno nic jej nie jest i pewnie chce, żeby jej nie dorwali. Na pewno. Snape na pewno coś z tym zrobi. Przecież ją lubi, może nie kocha, ale lubi. A Will nadal o niczym nie wie. Muszę go o tym powiadomić jak najszybciej. Doskonale wiem, że taka "ochrona" może zranić najbardziej.
America dopadła mnie, kiedy wracałam z obiadu. Była roztrzęsiona. Zapewne i ona dostała mały prezencik. Ruda złapała mnie za nadgarstek i bez słowa pociągnęła mnie ze sobą. Zaprowadziła mnie do lochów. Wypowiedziała hasło i weszłyśmy do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
- O tej porze nie powinno tu być nikogo. - Powiedziała, a ja kiwnęłam głową. - Słuchaj, bo to ważne. On nie dał mi spokoju. Ten wąż... - Postanowiłam ją uświadomić, że wiem.
- Przyniósł ci pudło z listami gończymi z twoim zdjęciem. - Powiedziałam na jednym wdechu, a ona posłała mi zdziwione spojrzenie.
- Tak, ale skąd wiesz? - Czekała się dłuższa rozmowa.
- Też takie dostałam, ale mi przyniósł mi je pies. - Aż otworzyła usta ze zdziwienia. Postanowiłam tłumaczyć jej dalej. - Obudziłam się z samego rana i wszystko spaliłam. Gdzie twoje pudło? - Ruda zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Muszę przyznać, że dormitoria Gryfonów jest ładniejsze.
- To się tak łatwo nie skończy. - Powiedziała nagle moja siostra, wyjmując karton pełen listów gończych. Zmarszczyłam brwi i zapytałam o co jej chodzi. - Tak było napisane na kartonie. Możemy to spalić, ale i tak wszystko do nas wróci.
- Więc trzeba poszukać wskazówek. - Powiedziałam tajemniczo. - Spalimy to. - Wskazałam na trzymany w jej rękach karton. - I pójdziemy w to miejsce gdzie widziałaś tą kobietę. - Dziewczyna się zgodziła i pół godziny później szukałyśmy jakiś wskazówek w miejscu, w którym podobno America spotkała tego "ktosia". Ale znalazłyśmy tylko jedną. Napis wyryty w ziemi.
- Co to znaczy? - Zapytałam, nie rozumiejąc za wiele. Moja siostra się uśmiechnęła.
- Chcemy odpowiedzi. Szukajmy w Warszawie. Stolicy Polski.
America dopadła mnie, kiedy wracałam z obiadu. Była roztrzęsiona. Zapewne i ona dostała mały prezencik. Ruda złapała mnie za nadgarstek i bez słowa pociągnęła mnie ze sobą. Zaprowadziła mnie do lochów. Wypowiedziała hasło i weszłyśmy do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
- O tej porze nie powinno tu być nikogo. - Powiedziała, a ja kiwnęłam głową. - Słuchaj, bo to ważne. On nie dał mi spokoju. Ten wąż... - Postanowiłam ją uświadomić, że wiem.
- Przyniósł ci pudło z listami gończymi z twoim zdjęciem. - Powiedziałam na jednym wdechu, a ona posłała mi zdziwione spojrzenie.
- Tak, ale skąd wiesz? - Czekała się dłuższa rozmowa.
- Też takie dostałam, ale mi przyniósł mi je pies. - Aż otworzyła usta ze zdziwienia. Postanowiłam tłumaczyć jej dalej. - Obudziłam się z samego rana i wszystko spaliłam. Gdzie twoje pudło? - Ruda zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Muszę przyznać, że dormitoria Gryfonów jest ładniejsze.
- To się tak łatwo nie skończy. - Powiedziała nagle moja siostra, wyjmując karton pełen listów gończych. Zmarszczyłam brwi i zapytałam o co jej chodzi. - Tak było napisane na kartonie. Możemy to spalić, ale i tak wszystko do nas wróci.
- Więc trzeba poszukać wskazówek. - Powiedziałam tajemniczo. - Spalimy to. - Wskazałam na trzymany w jej rękach karton. - I pójdziemy w to miejsce gdzie widziałaś tą kobietę. - Dziewczyna się zgodziła i pół godziny później szukałyśmy jakiś wskazówek w miejscu, w którym podobno America spotkała tego "ktosia". Ale znalazłyśmy tylko jedną. Napis wyryty w ziemi.
Szukaj, a znajdziesz mnie!
W Warszawie? Może. Czemu nie. Znajdziesz mnie!
W Warszawie? Może. Czemu nie. Znajdziesz mnie!
- Co to znaczy? - Zapytałam, nie rozumiejąc za wiele. Moja siostra się uśmiechnęła.
- Chcemy odpowiedzi. Szukajmy w Warszawie. Stolicy Polski.