Rozdział pierwszy
3 LATA PÓŹNIEJ
*Alicja*
Uczesałam włosy w luźny kok. Potem uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze.- Idealnie. - Szepnęłam do siebie i wyszłam z mojej prywatnej łazienki. Nie dzieliłam już pokoju z Americą. Rodzice się rozwiedli. Mama powiedziała panu Prior, że nie jestem jego córką. Zażądał rozwodu. Bywa i tak. Przez pewien czas miałam problem z moim nazwiskiem. Alicja Prior. Alicja Snape. Które wybrać? Z pomocą przybyła mi mama. Zaproponowała swoje paniejskie nazwisko. Harvey. Alicja Harvey. Muszę przyznać, że pasuje świetnie. Mama też do niego wróciła. Will i Ami mają nadal nazwisko po ich ojcu. Zeszłam na dół. Mieszkamy teraz w jedno piętrowym domu w magicznej wiosce, Kotlinie Czarownic. W końcu cała nasza czwórka jest magiczna. Ja, mama, America oraz Will. A tak! Okazał zdolności magiczne. Tylko Pamela wdała się w ojca.
- Wszystkiego najlepszego! - Powiedział Will, kiedy tylko przekroczyłam próg kuchni. Spojrzałam na kalendarz. To dziś! Moje urodziny. Przeniosłam wzrok na zegarek. Godzina siódma, a on już na nogach. Dziwne, zazwyczaj śpi do południa.
- Czemu tak wcześnie wstałeś? - Spytałam, a on spojrzał na mnie jak na idotkę.- Bo już za dwanaście dni będę w Hogwarcie! Cztery lata na to czekałem! - Zaśmiałam się i podeszłam bliżej, żeby poczochrać jego włosy. Siedział na kanapie. Kuchnia i salon nie były niczym oddzielone. No, meble pół ścianką, ale to było prawie nie widoczne. Tuż przy kuchni mieściła się łazienka, taka dla gości. Naprzeciwko kuchni były drzwi do pokoju mamy, również z prywatną łazienką. Obok pokoju mamy była sypialnia dla gości,już bez łazienki. Na górze były trzy pokoje mieszkalne z łazienkami, mój i Americi były koło siebie, po prawej stronie schodów. Will'a był naprzeciwko mojego po stronie lewej. Na przeciwko pokoju Ami i obok pokoju Will'a mieścił się gabinet. Znajdowały się tam książki, biurko mamy, ale głównie mnóstwo papierów. Mama prowadzi piekarnię na Pokątnej. Jest z tym trochę papierkowej roboty. Czasem pomagam jej, np. piękę ciasta albo stoję za ladą.
- Gdzie mama? - Zapytałam i nalałam sobie zimnego soku. Przy okazji poszłam po adidasy i zaczęłam je wiązać.
- Już w piekarni. W gabinecie zostawiła pieniądze na potrzebne rzeczy, bo dzisiaj powinny przyjść listy. - Powiedział i jak na zawołanie wleciała moja dawna sowa, obecnie domowa. Anastazja rzuciła trzy listy na stół i schowała się w swojej klatce. Na twarzy Will'a pojawił się szeroki uśmiech. - A ty idziesz pobiegać? - Zapytał, kiedy już wychodziłam.
- Tak. Obudź Ami, kiedy mnie nie będzie. Jak wrócę i się umyję, to pojedziemy na Pokątną. - Jego uśmiech się jeszcze bardziej rozszerzył. O ile to możliwe. Od razu pobiegł obudzić siostrę. Wolę tego nie słyszeć, więc od razu ulotniłam się z domu. Kotlina Czarownic mieściła się nad morzem, więc skierowałam się na plażę. Biegłam znanymi mi ścieżkami. Uwielbiałam to robić. Po paruset metrach moje nogi pieścił piach. Zimny, przyjemny piach. Skierowałam się na brzeg morza i biegłam nim aż do miejsca, w którym zamiast piachu leżały kamienie. Wspięłam się na niski klif, niski bo miał może dwa i pół metra i siedziałam na nim chwilę. Potem podniosłam się i pobiegłam dalej. Inną drogą wróciłam do domu. Zawsze robiłam takie kółko. Kiedy otworzyłam drzwi, w kuchni i salonie nie było nikogo. Will pewnie poszedł do jakiegoś kolegi, a Mer się myje. Muszę zrobić to samo. W moim pokoju zerknęłam na kalendarz. W tą niedzielę jest pełnia. Licząć dziś zostało siedem dni. Mimo iż moja siostra przeżyła ich już tyle, nadal się tego boi. Luke jej pomaga. To dobry przyjaciel. Otworzyłam szeroko okno, gdyby sowa z Prorokiem codziennym miała przylecieć i poszłam pod prysznic. Szybko się umyłam, głowę też. Pomalowałam się i wyszłam z pokoju. Na biurku już leżał nowy numer gazety czarodziejów, więc uchyliłam okno, a nie zostawiłam otwarte. Przejrzałam go pobieżnie. Znów coś o Harrym Potterze. I o Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. I o tym, że Knot odchodzi. Oczernili Harry'ego. Debile. Ja mu wierzę i wierzyłam od kiedy rok temu pojawił się z martwym ciałem Cedric'a. Ginny mu wierzyła, a jako jej przyjaciółka, ja też, od początku. Nie wiem co myśli Luna. Zapewne też mu wierzy. Ona zrobiła to samo co Ami. Przeniosła się, tyle że do Ravenclawu. Nie czuła się już dobrze w Gryffindorze. To było dawno... Pod koniec października na drugim roku. Jeden z idiotów ze Slytherinu, starszy od nas, wyzwał ją od Luny Pomylunej. Potem inni to podłapali. Tylko Krukoni z naszego roku jej nie przezywali, więc tam poszła. Teraz mieszkamy we trzy. Ja, Ginny oraz Gabrielle. Luna też nie spędza z nami tyle czasu, więc jest nas piątka, my oraz Luke i Percy. Zeszłam na dół. Moja siostra siedziała przy stole i jadła śniadanie. Brata nadal nie było.
- Dzień dobry. - Powiedziałam i rzuciłam jej przed nos gazetę.
- Dobry. Coś nowego? - Wskazała na gazetę. Pokręciłam głową. America jako była Gryfonka i moja siostra wierzyła w wersję Harry'ego. Nie od początku, ale w zeszłe wakacje ją przekonałam. Przy Ślizgonach udaje.
- Nie, to co zawsze. - Zabrałam z jej talerza jednego tosta. Walnęła mnie w rękę, a zaraz potem zrobiła wielkie oczy. - Co jest? - Zapytałam, a ona wskazała na nagłówek, który głosił: "Tajemnicze porwania sklepikarzów z Pokątnej". Opadłam na krzesło naprzeciwko niej i gestem wskazałam, żeby czytała na głos.
- Lodziarnia na Pokątnej została zamknięta, a jej właściciel zniknął bez śladu. To samo dzieje się ze Sklepem z różdżkami pana Olivadera. W dziwnych okolicznościach zniknęła też Mary Carter oraz jej siostra Jane Carter, które miały swoją pracownie krawiecką. Otwarcie też przyznawały się, że wierzą panu Harry'emu Potter'owi (więcej na stronie 6). Wielu sklepikarzy zamyka swój sklep. Czy mają oni się czego bać? Więcej w następnych numerach. - Obie pobladłyśmy. Co to ma kurczę znaczyć. Czy mamie coś groźni. Nagle otworzyły się drzwi, więc wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia. Nic nie mówimy bratu. Przełknęłam gulę strachu, kiedy wszedł do kuchni. Mer odebrało chęć na jedzenie, więc odłożyła talerz do zlewu. Poszłam szybko po pieniądze, a później sięgnęłam po Proszek Fiu. Stanęłam na palcach, ale i tak nie mogłam dostać. Głupie metr sześćdziesiąt. Ruda zaśmiała się głośno i zdjęła proszek bez trudności. Jej ojciec jest wysoki. Mer ma metr siedemdziesiąt. Wzięłam garść proszku i chwyciłam brata za rękę. Weszłam z nim do kominka. Zaczęły mnie łaskotać znajome zielone płomienie.
- Na POKĄTNĄ! - Wypowiedziałam wyraźnie i lecieliśmy już przez ciemności, żeby wylądować w twardym kominku. Wyszliśmy z niego, a brat zaczęł kaszleć.
- Co jest? - Zapytałam z troską. On spojrzał na mnie załzawionymi oczami.
- Naj-jadłem się-ę poopiołu. - Zaśmiałam się, a on wychrypiał jeszcze. - To-o nie je-est śmie-eszne! - Zanim pojawiła się Ami, on zdążył się uspokoić, więc nic jej nie powiedzieliśmy. Ruszyliśmy magicznymi ulicami. Mimo, że William już tu był, zachwycał się każdym sklepem. Kupowałyśmy po koleji każde rzeczy z listy. Z okazji moich urodzin, to Mer poszła z naszym bratem, żeby wybrał sobie zwierzątko, żeby kupić szatę i różdżkę. Miałam resztę czasu wolne, więc poszłam do piekarni mamy. Weszłam kuchennym wejściem, które było zamykane na klucz. Mama była właśnie w kuchni.
- A to ty. Wszytskiego najlepszego. - Powiedziała z uśmiechem. Udawanym uśmiechem. - Zrobiłam dla ciebie tort, ale zobaczysz go dopiero później.
- Widziałaś artykuł w Proroku. - Usiadłam na jednym z blatów. Z jej twarzy spełzł uśmiech. - Nie pytaj jaki, bo dobrze wiesz. - Przyparłam ją do muru. Kiwnęła nieznacznie głową. - I co myślisz?
- Co myślę? Sama nie wiem... Na pewno nikt nie jest bezpieczny.
- Co zamierzasz zrobić? Zamkniesz piekarnie. - Pokręciła głową.
- Nie, potrzebujemy pieniędzy. Nie boję się o was w Hogwarcie. A wy nie musicie martwić się o mnie jakoś sobię poradzę. - Chciałam podwarzyć jej słowa, ale weszła Kim, jej pracownica. Była blada jak kreda.
- Przyszli panowie z Ministerstwa. - Powiedziała przestraszonym głosem.
- Dobrze. Zostaw nas samych. - Po chwili pojawiło się dwóch mężczyzn.
- Chcieliśmy porozmawiać o bezpieczeństwie. - Powiedział jeden i odchrząknął, patrząc na mnie. A tak!
- Tak, oczywiście. Już mnie tu nie ma. Pa, mamo. Do widzenia. - Wyszłam tylnym wyjściem i przywołałam Błędnego Rycerza. Wróciłam nim do domu.
~.~
Tak oto powracam z częścią 2 tego opowiadania
Jak wam się podoba?
Ja się cieszę, że udało mi się to napisać!
Wspomnę tylko, że dzieje się to na 6 roku HARRY'EGO.
Rozdziały będą się pojawiać w czwartki.
Komentujcie!!!
Pozdrawiam!
- A